Wiedziałam, że tak będzie. O 5 rano zadzwonił do mnie trener, z wiadomością, że mój koń nie żyje. Tak po prostu. Choroba była tak silna, że wygrała ze zdrowiem. Podobno zgon nastąpił w czasie snu, także mam nadzieję, że nie cierpiał. Myślę, że lepiej było dla niego i dla mnie. Przeżyłam z nim tyle niezapomnianych chwil, po których pozostały tylko wspomnienia i fotografie. Nie będę się wam użalać, bo i tak mnie nie zrozumiecie... Chciałabym jeszcze podziekować:
- trenerowi, który pomagał nam cały czas, próbował wszystkiego, aby nam wyszło.
- mamie, która zawsze mnie wspierała..
- tacie, który kupił mi Luckiego i robił wszystko co mógł.
- ojczymowi, dzieki któremu w każdej chwili mogłam znaleźć się na stajni bez względu na wszystko.
- Bartkowi, za to, że jest przy mnie zawsze, gdy tego potrzebuję.
- Asi, że mnie pociesza, za wszystko po prostu, kocham Cię :*
- wszystkim komentującym, na prawdę miło, że ktoś chciał czytać te brednie.
- oczywiście dziewczynom.
Zawieszam na czas nieokreślony...