Coś w tym jest.
Dzisiaj zamiast lekcji mieliśmy z naszym nauczycielem geografii mały wypad do lasu, który prawie zakończył się tragedią (ze mną w roli głównej, oczywiście, jak zawsze zresztą. w końcu tragedia to moje drugie imię).
Oczywiście byłam bardzo zmęczona tą drogą i o mało bym tam nie zemdlała. No, ale jakoś mnie doprowadzili do ładu i przeżyłam. Z tego też powodu (mojego zasłabnięcia) koleś kazał mi zostać przy ognisku i się stamtąd nie ruszać, bo jeszcze bym gdzieś poszła, zasłabła i nikt by mnie nie znalazł (ta, jasne) o_O
A później zmarznięci wróciliśmy do szkoły, lekcji właściwie nie mieliśmy. Dzięki ci, dyrekcjo.
Poza tym, to narysowałam Jimmy'ego Page'a, a właściwie jego podobiznę (bo to coś nie wyglądało całkiem jak Dżimi, za dużo kłaków i w ogóle usmiech jakiś taki bez płci), ale mogę się założyć, że jak wrócę po świętach, to go nie będzie... Szkoda, taki ładny był, amerykański... Ale może ktoś się jednak zlituje nade mną i zostawi me dzieło na pamiątkę.
A teraz oglądam film i zastanawiam się jak tu nie zasnąć.
Czuję się... dość dziwnie.