DOSYYYYĆ
Dziś tak naprawdę dopiero zaczyna się ten cały cyrk zwany sesją, a ja już rzygam wszytkim (typowy student, heh). Mimo tego, że w porówaniu do zeszłego roku idzie mi (odpukać w niemalowane) całkiem nieźle.
Czuję jednak, że jak w końcu uda mi się skończyć chociaż jeden etap studiów i wypowiem ostatnie zdanie na obronie, to wreszcie poczuję się tak naprawdę WOLNA. Tak wiem, "potem praca, kolejne więzienie"... otóż nie. Pracę można w każdej chwili zmienić. Pójść inną drogą, szukać. W międzyczasie w końcu ZARABIAĆ. A nie się użerać z totalnie pojebanym systemem, który, bądźmy szczerzy, niczego praktycznego nie uczy. W każdym razie nie na ściśle wyspecjalizowanym kierunku, który mimo, że jest ciekawy, nie jest do końca Twoim powołaniem.
Nie uważam tych kilku lat (i jeszcze jednego roku, o ile dobrze pójdzie :P) za całkowicie zmarnowane. Ale wiem, że mogłabym osiągnąć dużo więcej idąc zupełnie inną, nie wydeptaną drogą, bez wszystkowiedzących przewodników. Wiem też, że nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, ale jakoś tak mi to ciąży na duszy. A zauważyłam, że taka myślowa sraczka przelana na klawiaturę (smacznego) naprawdę bardzo pomaga.