Słońce, nieśmiało wstające, a jeszcze mniej grzejące, orzeźwiający wiaterek. Cicho wszędzie, pusto wszędzie... i zielono wszędzie. Ptaszki, drzewa - powrót jak marzenie.
Sekwencji zdarzeń bieg początek miał kilka godzin wcześniej, wyczekiwany telefon i można się urwać z rodzinnego grilla. Posiadówka w sumie się udała, skoro było co pić, jeść i o czym rozmawiać. 2 notki na przyszłość: Tyskie tak, lecz sajgonkom zdecydowane nie. Zjeść można, ale takie wszamanie na siłę trochę mija się z celem.
Jakoś po 23 był planowany koniec, ruszyliśmy więc ku swoim łóżkom na horyzoncie... aczkolwiek my z Kasprzakiem nie dotarliśmy. Zamiast tego kierunek - juwenalia. Częściowo nocnym, który się nawinął, w większej części jednak na piechotę dotarliśmy tam w końcu, na miejscu zaś czekała już nadzwyczaj miła Olka i dość średnio kontaktujący... Mariusz? Po cóż jednak zostawać tam długo, jeśli można pojechać autobusem - dat tłok - gdzieś na stare chojny, albo i za.
A autobus śpiewał sto lat ^,^
O after-party wiele rozpisywać się nie będę, wspomnę jedynie, że porterówka i rozmowy o Sashy Grey zawsze spoko... no i mięsne dywany. Ostracyzm jakoś mniej, ale hej, chociaż coś się działo.
To była dobra noc.