Istota o groteskowej twarzy, z za dużym, niedopasowanym swetrem narzuconym na ramiona. Grubymi okularami na nosie i zmierzwionymi włosami. Stojąc przed zasypanym sniegiem 'dziadkowym balkonem' w ten typowy zimowy poranek, trzymając zwiędłą ręką kubek, z którego na podłogę kapały resztki herbaty - przygląda się zamarzniętym i już dawno martwym kwiatom.
-Zima je zabiła.. A nie.. chwileczka. Wyglądały prawie identycznie nawet pod koniec wiosny, wtedy kiedy byłam tu ostatni raz. Wszystkie kwiaty były piękne, kolorowe i pachnące. Oprócz tych na 'dziadkowym balkonie'. W sumie. Teraz to jakie to kwiaty? Pięć patyczków, wystających z ziemi przemieszanej z papierosami, które kiedyś dziadek wypalał tutaj wraz z babcią. A po jej śmierci przestał o nie dbać. Całkiem dołujący to widok. Zimą, człowiek często bywa zdołowany bez powodu. A co dopiero się działo, gdy zasmuciło go coś takiego jak martwe kwiaty? Toż to bliskie popadnięciu w depresję.
Istota drżącą ręką na zaparowanej szybie, delikatnie i spokojnie zaczęła mazać zakwitniete kwiaty.
-To już trzeci tydzień prawdziwej zimy...Dobrze się nie zaczęła, a na prawdę jedyne co teraz pragnę to powrót wiosny.
'Co sie stało kwaitom?' śpiewa Tadeusz.. Muzyka wypełnia pokój