Jest mi tak okropnie.. Nie mam już powoli na nic siły , a na to by udawać że wszystko się jakoś układa , że walcze , że staram się wszystko poukładać.. Cholernie mnie wszystko psychicznie boli dosłownie wszystko.. Staram się odsuwać od siebie te popierzone rówie mocno jak ja myśli , ale momentami mam wrażenie jakby one z góry nastawione były na wygraną w stosunku do mnie.. Boli mnie również świadomość że w ostatnim czasie tyle rzeczy się spie*doliło.. Wiem to moja wina.. Chciałabym je naprawić , ale nie mam siły i pomysłu na ich rozwiązanie.. Ostatnio znów sobie zrobiłam wolne od szkoły , która równie mocno jak ta zasrana rzeczywistość mnie zabija.. Dobra owszem mam w niej przyjaciół , ale w sumie chwila zastanowienia , czy oni rzeczywiście są moimi przyjaciółmi? Cholera.. Znów się zaczyna moje paranoidalne rozmyślanie o czymś co do niczego pozywnego mnie nie zaprowadzi.. To jest silniejsze ode mnie.. Więc mam w szkole ludzi , z którymi moge pogadać nie ukrywając się kim naprawde jestem.. Cenie ich że mimo wszystko są ze mną.. Mają swoje prblemy , ale mimo nich są przy mnie.. Ale jedno mnie wkurwia , słysze od nich niczym mantre abym się ogarnęła , a co jeśli ja ku*wa nie potrafie? No co?