Chciałbym podkreślić, że ten tekst jest tylko zbiorem moich subiektywnych myśli.
Hmm... mamy różne systemy wartości i nie ma w tym nic złego. Dopóki każdy jest konsekwentny wobec swojego... Dopóki stara się zrozumieć drugiego. Dopóki pamięta, że inni też coś czują. Że działają jakoś, bo czasem nie umieją lepiej. Że potrzebują tolerancji takiej, jakiej i samemu się od ludzi wymaga...
Jeśli słyszę opis jednej sytuacji z dwóch przeciwstawnych stron... Rozumiem, 20% na subiektywizm... Ale to nie jest 20%. To co słychać ostatnio... Wydaje się jakąś pieprzoną grą. Ja tak nie umiem, że ty mi dziś powiesz, było tak i tak, jutro druga strona mi powie przeciwnie, pokiwam głową, jedziemy dalej. Nie, dla mnie jak dwie osoby mówią coś zupełnie sprzecznego, to coś kurna mocno nie gra! To nie jest tak, że jak przystało na kumpla wysłucham, po czym nie poświęcę sekundy, żeby to przemyśleć, bo co się będę zajmował cudzymi sprawami. Dla mnie jak ktoś coś mówi, to ja w to wierzę i o tym myślę! A jak wersje się nie zgadzają tak rażąco, jak nachodzi mnie wrażenie, że ktoś kręci... To mnie to wkurwia, bo nie wiem jak mam się zachować? Komu mam wierzyć? Udać, że nic nie słyszę? Czy zacząć podchodzić z przymrużeniem oka? Do potrzebujących przyjaciół? No co kurna można zrobić? Czuję się, jak pionek w jakiejś grze...
Grupa to piękne słowo, ostatnio modne. Grupa jest wtedy, gdy można w niej odnaleźć. Grupa przyjaciół by była wtedy gdybyśmy się znali... A my... Kurcze mam wrażenie, że poza pojedynczymi więziami, większość tego, co o sobie wiemy, to kilka oficjalnych stereotypów. Stereotypów zbudowanych na sytuacjach prostych i niewymagających.
A ja od nie pamiętam nawet jak dawna czuję się w tych wszystkich stereotypach jak w więzieniu. Mam wrażenie, że nie patrzymy na siebie jak na osoby, a jak na zbiór kilku sytuacji, przez które się postrzegamy. Czuję się jak niewolnik zachowania, które musze podjąć, bo wiadomo jak się zachowam, bo taki jestem w oczach innych. Bo nawet jak się zachowam inaczej, to każdy zinterpretuje to tak jakbym się inaczej nie zachował, lub w ogóle tej zmiany nie zauważy. Czuję się jak niewolnik każdego błędu, jaki kiedykolwiek popełniłem.
Mam wrażenie, że łatwiej zniechęcić kogoś do siebie kilkoma trudnymi nawykami, męczącymi zachowaniami, które nie mają głębszego przełożenia na życie, nie łamią żadnych większych zasad moralnych czy religijnych. Że łatwiej tym sprawić, że człowiek zacznie się do ciebie zniechęcać, niż jak się wykręci porządny numer, który naprawdę zasługuje na potępienie. Bo taki porządny to... to był alkohol, to w zasadzie nie ja, nie wiem dlaczego i w zasadzie to ja nie wiem co chcę... Zwykły przypadek i w ogóle to o co chodzi? Przecież to jest dawno zamiecione pod dywanem tajemnicy, a ty się czepiasz. Czepiasz się, ty, który lubisz gdy wszystko jest sprawiedliwie rozliczone, masz głupi dowcip i w ogóle ci za dobrze, jaką więc masz czelność się odzywać? Za dobrze bo co? Bo mnie nie znasz? Nikomu nie jest "za dobrze". Tak jak w swoim życiu widzę trud i niefart, który wywołuje, czy usprawiedliwia moje błędy, tak możnaby założyć, że druga osoba ma w sobie dokładnie to samo... TOLERANCJA... Fajnie mieć ją też dla innych...
Wszystko można usprawiedliwić, wiele da się w sobie zmienić, wiele także da się naprawić. Ale do tego potrzebna jest uczciwość. Trzeba też wiedzieć czego się chce... Czy usprawiedliwić aby znieść poczucie winy, czy aby zacząć działać do przodu...
Gdy popełnię błąd, to go w sobie żałuję. Przeżywam i nienawidzę. I chciałbym przeprosić i umieć nie powtórzyć. Nie być już tym błędem. Żeby on zniknął ze mnie i z mojej osobowości. Chciałbym, żeby ktoś chciał słuchać. Chciałbym tylko... czuć się wśród ludzi mi bliskich bezpiecznie. Tylko wierzyć... Móc ufać... Móc popełnić błąd i go naprawić. Chciałbym iść do przodu i żyć tym, co można zrobić dziś, jutro... A czasem czuję, że żyję, że żyjemy wczoraj:/ Co o tym wczoraj zapomnę, to sie jakoś przypomina.
Ciąg dalszy na dole, od dołu...