Robię to. Zmagam się z każdą minutą i zmuszam się do tego mając nadzieję na to, że wreszcie przyjdzie dzień, w którym swobodnie zaczerpnę powietrza, zachłysnę się tym co mnie otacza i pójdę prosto, nie chwiejąc się już nigdy więcej, nie zbaczając z drogi .
Kiedy nadejdą te zdecydowane chwile? Czy za każdym razem muszę rozważać te cholerne za i przeciw?
Odjeżdżając mimochodem przypominam sobie moje ulubione momenty ze zrujnowanej trzy miesięcznej przeszłości, targają mną dreszcze wtedy i porównuje obie sytuacje ... a po co? Po to, żeby dołożyć sobie niewiadomych.
Autokomplikacje, to moja domena życiowa ...
A.