Zabijcie mnie.
Nie mam zdjęć, ale muszę pisać.
Jeszcze rok temu nie wiedziałam. Siedziałam sobie zapewne spokojnie na kanapie, trzymałam kubek herbaty w ręku i czytałam jakąś wypożyczoną w pośpiechu książkę. Co kilka minut odrywałam wzrok od rzędów liter i uśmiechałam się sama do siebie, przypominając sobie, że niedługo... Ironia, w tym przypadku słowo "niedługo" oznaczało dużo więcej niż samo "długo". Kto wie, oznaczało może nawet "na zawsze"? Nie wiem. Ale pamiętam, doskonale pamiętam wieczór ósmego lutego. Pamiętam tą krótką rozmowę, moje aktorstwo i spokój, a potem... Długie nocy pełne łez i żalu, i krzyku, i tęsknoty, i niedowierzania, i... I krótki przebłysk nadziei dobrowolnie zgaszony moim nierównym oddechem. Koniec historii, kropka. Serce nie zrozumiało. Do serca trzeba spokojnie, powoli, z wyczuciem, a nie takie hop-siup. Zawarłam więc pakt z czasem. Ja miałam tylko być grzeczna, nie rozdrapywać ran, a on miał się zająć całą resztą. Bo podobno leczy rany, sami wiecie. Teraz już nie wierzę w takie bajki. Umykające sekundy wcale nie są wspaniałym lekarstwem, one tylko oddalają nas od bolesnych wydarzeń, ale nigdy, przenigdy nie pomagają nam o nich zapomnieć. Jutro minie rok. Równe 365 dni. Czy będzie bolało? Na pewno zakuje gdzieś w okolicy serca, może przypałęta się kilka łez, ale nie ze mną te numery. Ja już swoje odchorowałam. Los zrobił mi kolejnego psikusa, Bóg nie pozwala mi się nudzić. Przypomnę sobie kilka chwil, ale równie szybko jak przybiegną do mnie te dawne chwile - odbiegną. Postaram się o to. Będę mądrzejsza od tęsknoty. Niech nie myśli, że jest taka mocna.