Albo wyrosła ze mnie jednostka niezdolna do przezywania głębokich duchowych uniesień, albo to całe ścierwo wypaliło mi część mozgu za tę kwestię odpowiedzialną. Gdybym chociaż nie wykazywała żadnego regresu, mogłabym to znieść, ale niewątpliwie nie da się ukryć, że prymitywizacja mojego "ja" następuje niezmiernie szybko.Zwyczajnie się uwsteczniam.
Późno docierają do mnie pewne rzeczy, stopniowo zaczynam zauważać różne okoliczności, kojarzyć fakty, dopiero z perspektywy 7 miesięcy, roku(?) spojrzałam na wszystko obiektywnie. Długo, bardzo długo docierało do mnie, że tęsknię za czymś co było, za czymś czego już nie będzie, nie będzie paradoksalnie przeze mnie samą.
Ale co to zmienia? Nic... więc po gigantycznym szczurze, na koszt degradacji własnego ciała i umysłu, bo gorycz i tak spłynie palącą stróżką po gardle zostawiając na śluzówce trwały ślad.