ja dziś bardzo pesymistycznie
czasem faktycznie lepiej nie dotykać ognia, bo można się Nim tylko sparzyć. i czasem lepiej odwrócić się i pobiec w drugą strone kiedy jesteś na wyciągnięcie ręki do mety, która może być toksycznym obszarem. a wiecie co jest najlepsze? ucieczka. i tak, właśnie to mi sie marzy. o tym myślę kiedy lekcja jest nudna. Aby spakować walizkę, przytulić rodziców, a w nocy wymknąć się oknem bezpowrotnie. złapać pociąg... urwać się. zerwać kontakt ze wszystkimi i wszystkim. zabrać tylko jedną osobe. osobe, której jesteś w stanie oddac duszę i serce. z którą nic Ci nie grozi. i nie, nie mowa tu o chłopaku bądź innym wyśnionym księciu z bajki, bo nie to mi sie marzy (patrz -> następny watek). z przyjaciółką lub przyjacielem. z tą widealizowaną osobą (rozkminione wraz z Jasiem Horodasiem, hahahah), dla której i która dla Ciebie jest w stanie rzucić ten swój świat i wyruszyć w taką właśnie podróż... tylko Wy kontra całe miliony innych osób na tej planecie. wyobrażam sobie te wolność, ten luz, bez planowania dnia następnego. noce spędzone na plaży przy ognisku z Jack'iem Daniels'em w ręku. MARZENIE.
a czemu naszło mnie na te powazne rozkminy? zainspirował mnie Jasiek Naszą rozmową o idealnej przyjaźni, której mimo wszystko tak Nam brak. o przyjaźni za którą tęsknimy - za Naszą. (tak bardzo mi go brak... a wszystkie niepotrzebne uczucia do Niego odeszły w zapomnienie :3 ). Kolejna rzecz, która zmusiła mnie do marzeń o "jednostronnym wyjeździe" (jakby inaczej przetłumaczyc one-way ticket... ;d) to ta okropna otaczająca Nas rzeczywistość. rzeczywistość, która ostatnimi czasy zmienia swój szyk... ludzie, którym myślałaś, ze możesz ufać odwracają się od Ciebie. znajomi, których mijasz na korytarzu okazują się najbardziej toksycznymi osobami. a przyjaciele... przyjaciele poprostu odchodzą - Ci prawdziwi lecz zostają. chwała im za to. dziękuje, Janek. wiem, że ucieczka to forma tchórzostwa i nie jest to najlepsza rzecz, jaką można zrobic, ale czasami tylko to Nam zostaje. to i załamanie rąk z twarzą zalaną łzami.
naprawde nie jestem w stanie ogarnąć tego co dzieje się w ostatnim czasie wokół mnie. przegrywam. przegrywam już nawet sama ze sobą. nawet moje osobiste założenia idą się pieprzyć. ostatnio nic nie ma sensu. wiem jak masakrycznie to brzmi, ale co poradzić skoro tak własnie to odczuwam...?
chciałabym zacząć wszystko od nowa. w zupełnie nowym miejscu. tylko z metaforycznym zielonym kamieniem w ręku i zdjęciem osób, które kochałam ponad wszystko. z lękiem w oczach, lecz nutką wiary w przetrwanie. wiem, że za wiele pragne. chyba ostatnio brak mi Boga w sercu, ale nie zapominam o banalnej modlitwie, którą znalazłam w dziecinnym modlitewniku, która brzmi tak: Prosze Cię, Panie Boże, spraw dzisiaj moim przyjaciołom jakąś miłą niespodziankę, z którą będą Ci radośnie dziękować. bo tak bardzo chciałabym, żeby przynajmniej Oni byli szczęśliwi.
Drugą sprawą jest... moje założenie co do zauroczeń, miłości, zakochań, które swoją drogą w tym wieku poprostu nie istnieją. może to zbyt przyziemne stwierdzenie. może powinnam znów przenieść się w ten świat fantastyki. ale nie. nie chce. już pare razy bolało, a ostatni raz najbardziej. heh, było to ponad rok temu, a nadal tak piekielnie boli. co prawda teraz bardziej w formie odległego wspomnienia i żałowania, że dopuściłam do czegoś takiego... (innymi słowami - kocham Go, ale jest to czysto przyjacielska przyjaźń połączona ze specjalną więzią, która NIE MOŻE byc urwana) czy to jest dziwne? czy to dziwne, że boje się powtórki tego odczucia? odczucia kiedy wracam ze szkoły jak najszybciej, rzucam się na łóżko i płacze w poduszkę aż cała zmoknie? wtedy juz pominęłam i nie skorzystałam z tego silnego uczucia, które towarzyszyło mi tylko jeden, jedyny raz. gdy wyszłam z tej masakrycznej depresji zrozumiałam jedna rzecz... że trzeba byc silnym. nie dawać się bezcześcić ludziom i stąpać twardo po ziemii... i razem z tymi zdaniami postanowiłam jedną, bardzo ważną rzecz - że w każdym przypadku jakiejś bliskości z chłopakiem wyzbędę się uczuć i bd grać poprostu zimną suke, za przeproszeniem (hahhaha, jak to brzmi). moge sie przywiązać do kogoś fizycznie i zawsze fajnie miło z kims spędzić czas, ale przywiązanie się emocjonalne... to nie dla mnie. nie chce tego. łączy sie z tym wiele dołków i zawodzeń, a ciężko byłoby mi z tym żyć...
w każdym razie, koniec tej pesymistycznej notki, bo matka pogania, a ja juz nie mam cierpliwości i zaraz wybuchnę, więc BUZIAKI i miłego dnia jutrzejszego <3