Fioletowy jest ładny. Ale powoli mam go tutaj dosyć. Chyba niedługo przestawię się na zielony. Oliwkowy. Albo niebieski. A w końcu wyjdzie żółty. Fu, żółty nie!
Zdjęcie(jeśli to coś można nim nazwać. Zaczynam się poważnie zastanawiać, czy naprawdę nie rozpocząć kariery na wiocha.pl) nieaktualne. Od wczoraj metalowy drut również na dolnych zębach. Dzisiaj po prostu wymiękam, ale wiem, że warto. Jutro do szkoły nie pójdę, i tak musiałabym się znów zwolnić. Bez sensu. Zapowiada się miesiąc na jogurtach i kleikach. Ale co tam, warto, warto i jeszcze raz bardzo warto. Przynajmniej schudnę :']
Ale gdy spotyka tak wiele miłych rzeczy ból staje się przyjemniejszy. Oj, zabrzmiało to trochę masochistycznie. Wróć. Łatwiej znosi się ból. Cudownie jest usłyszeć, że jest się super. Mimo wszystkich wad, nieporozumień i tego, że to nieprawda. W serduszku aż się gotuje. A te całe motylki robią podwójne salta w przód, w tył i na wspak. Nawet przewroty w tył im wychodzą. Mogłoby się zdawać, że od takiego zamieszania w żołądku nie powinno być tak wesoło, a jednak jest to bardzo przyjemne uczucie. A jeszcze przyjemniejsza jest świadomość, że będzie chyba jeszcze bardziej cudowniej. Bo będzie. Tylko nie wiem, czy na to zasłużyłam.
A Pismo Święte mnie rozwala. W najbardziej pozytywnym znaczeniu tego slowa.