Przedwczoraj, pod notką #11 zgodziłyśmy się z repeatingyesterday, że smutek stał się poniekąd naszą strefą komfortu. Dlatego czujemy się z tym uczuciem dobrze i bezpiecznie. Radość zaś to przelotne uczucie, po którym i tak przyjdzie smutek. Więc niewarto się nawet przywiązywać.
Teraz już sama nie wiem. Jestem rozdarta. Z jednej strony, chciałabym trwać w mojej strefie komfortu, w moim smutku, depresji, rozpaczy. Z drugiej strony chciałabym być najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Mam wspaniałych znajomych i mogę z nimi robić wspaniałe rzeczy. Nie chcę tego tracić. Nie chcę, żeby moja obecność przestała być ważna, Chcę być potrzebna i móc się bawić tak samo dobrze jak oni. Co mi stoi na przeszkodzie? Czy jak się smucę... to nie jestem sobą, czy jestem nią bardziej niż kiedykolwiek? Wiem, że to co piszę nie ma sensu, ale wydaje mi się, że ta smutna, arogancka, zazdrosna ja, to nie taka za jaką mają i cenią mnie znajomi.
Teraz już niczego nie jestem pewna. Wczoraj spędziłam taki dobry wieczór(przyczyna braku wczorajszej notki)- kawa, donut, kino, papierosy...
http://www.youtube.com/watch?v=6Ejga4kJUts
Chyba poprostu boję się obcować z uczuciem szczęścia dłużej.
Inni zdjęcia: Fuksja purpleblaackW lesie ... wswieciezdjecKonwalie patrusia1991gd... maxima24... maxima24Komplet koniczynki cyrkonie otien... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24