Mozolnie po schodach, idę w białej koszuli,
ocieram usta, ciepłą wilgotną ręką,
zakrywam usta,
za mną, idzie wieczność
obydwie, stajemy pod Twoimi drzwiami...'
Szłam. Szłam, sekund zieloną drogą.
A chmury swymi brudnymi rękami, pragnęły poyrywać mi falujące w szarym wietrze włosy.
Szeptały coś do ucha, krzyczały o definitywnym końcu.
Wrzuciły mnie do jeziora wiecznego dysonansu.
A ja, niczym sie nie interesując, nie zważając na konsekwencje,
obmyłam twarz wodą nicości, zapadając się w świat sarkastycznych wodoroślin.
Swiat ma tylko dwa piętra, tylko dwa, nieduże.
Z krążącymi gwiazdami świat,
Dlaczego tak trudno umrzeć? `
Dość mam. Dość mam rodziny. Dość mam tego domu.
Dość mam nauki. Szkoły.
Dość mam ludzi. Znajomych.
Dość mam wspomnień, cholernych, upokarzających.
Dość mam abulii, dysonansu, smutku, żalu.
Tak, żalu.
Dość mam Jego. TYCH chwil.
I nie dokończonych dat.
Przesadzonych słów, z przesadzoną nienawiścią i obojetnością.
Dość wspomnień o tobie. o twojej twarzy. oczach. uśmiechu, niebiańskiegoo.
Szkoła.
Mama.
On.
On.
Przyjaciele.
Karr - biedna która tak cierpi. Moja. Mooja.
Ciężko. tak cholernie.
TYLE SIE DZIEJE...