Jeśli patrzysz na realny świat, założę sie że nie widzisz tego to co ja...
Beznadziejny jest ten Świdwin....ratuje mnie tylko to, że mam tu swoją ekipę, z którą mogę popić, krzyknąć, się powysłośliwiać... .
Ciężko było mi tu wrócić, przyzwyczaiłam się do lubelskich wapniaczków.Do wstawania o 7, bo trzeba było pójść do sklepu po chleb i bułki.Do ciągłego pakowania się, rozpakowywania i wraz pakowania.
Do kupy godzin stania w korytarzu naszych PKP-owych (nie)szczęść.
Do tego, że napotykałam na swojej drodze co rusz dziwniejszych ludzi, ale dziwnie mi bliskich...(?).
Do 3 tygodni całkowicie błogich, bo bez rodziców.
Do cordoby Łukasza.Opowieści Pawła i ciągłego roztrzepania Anki.Do wspólnych spacerów nad stawem.Przesiadywanych godzin na pomoście.
Do całego mnóstwa dziwnych sytuacji, do tego gdy wpakowano mnie siłą do motorówki, zapakowano starannie w za duży kapok, a później do niewiarygodnie podekscytowanych opowieści tatcie.
Hm,wakacje dobiegają końca.
Smutno.