Idę na trening. Módlcie się za mnie.
Tak, bo oto tym deszczowym popołudniem rozpoczynam piąty rok treningów, zarazem piąty rok nauki sztuk walk. Mam to w dupie, mam to głęboko w dupie. Nie chcę tam iść. Tego nie da się opisać słowami, co od roku przeżywam przed każdym treningiem. Nie da też się opisać słowami to, dlaczego ciągle tam idę.
To, że trzeci rok trenigów był cudowny, boski, idealny, mrr - szczegół. Że nie ma już naszej kochanej grupy, która była dla mnie jak rodzina, to też szczegół. Kilka osób poszło na starszą grupę, w tym ja, reszta siedzi przed kompem w czasie treningów. W tym, cholera, nie ja.
Brakuje mi jak nikogo innego - osób z naszej grupy i tamtej atmosfery na treningach. Było zupełnie inaczej, biegła jak głupia na trening. Zwalnialiśmy się z testów w sql xD I staliśmy pół godziny pod salą kłócąc się kto pierwszy wejdzie po klucz xD Ofkors, ja odważna, otwierałam drzwi i za nimi stawałam, a ktos innyc wchodził. Pomijając fakt, że oni zazwyczaj też uciekali i to ja jako jedyna dziewczyna ratowałam nas :/ biorąc klucz od ich szatni również.
Ssensej znów przede mną stanie trzymając rękę na biodrze, zapyta czemu mnie nie było i co sobie myślę, a potem śmiejąc się wysłucha mojego tłumaczenia. A brat udaje, że jest chory. Na końcu będzie: 'Aj Justysia, Justysia'. Lubię senseja. Nic więcej mnie tam nie ciągnie.
Szkoda słów. Idę na trening. Kocham to zdjęcie. Cześć.