Lecę do gwiazd. Łopoczę skrzydłami jak maleńki ptak, który dopiero zaczyna latać. Uczę się nie odczuwać nic. Moje serce płynie wraz z kroplami deszczu obijającymi się o szybę. Nie jestem wolna, nigdy nie byłam wolna. Moja miłość powoli mnie zabija i nie pozwala istnieć oddzielnie od wszystkiego tego co tworzy całość. Jak mały listek opadam na samo dno, by zostać zdeptana i rozdarna na milion nieposkładanych części. Czasami ktoś pragnie mnie schować w jednej ze swoich ulubionych książek i ususzyć, ale nagle okazuje się, że jestem zbyt miękka i znowu ludzie rozdzierają moje wnętrze, sprawiają że sypię się niepostrzeżenie na ulubiony sweter i pościel w kolorze leśnego mchu. Żadna z moich części nie próbuje pachnieć nawet zapachem grzybów i leśnej ściółki. Nie jestem stworzona z włókien nieprzenikalnych do wnętrza. Nie jestem nawet kroplą rosy, mimo że jest bardziej ulotna i nietrwała niż cokolwiek innego. Każdego roku drzewa szumią o mojej historii, każde z nich ma coś innego do powiedzenia. Ale żadne z nich nie próbuje wymyślić historii, która nie miała miejsce. Stare książki wciąż pachną zapachem gorącego pieca i herbaty z cytryną i miodem. Stąpam delikatnie po wykładzinie, moje palce u stóp chrzęszczą z rozkoszą, jak gdyby uwielbiały ten materiał. Jest mi dobrze, gdy nagle okazuje się, że to sen i wszystko odchodzi w niepamięć. Patrzę w Twoje oczy i widzę, że pragniesz dotykać każdej komórki mojego ciała. Ja też tego chcę, ale znów zapiera mi dech w piersiach i znów nie jestem w stanie powiedzieć nic. Ale błagam, nawet jeżeli to sen, to niech trwa. Chcę czuć Cię na sobie.