zdjecie robione DAWNO.
jeszcze wtedy, kiedy pchalam bezczelnie w kazdy kat obiektyw swojego aparatu... kiedy pisalam wiersze na kolanach w tramwaju ...
kazda mysl, gest, slowo, napis na scianie, kropla na szybie, wszystko wtedy bylo dla mnie takie niesamowite i inspirujace.
nie mialam bladego, zielonego, czy tez szkarlatnego pojecia jakim wariactwem pozniej stanie sie moje zycie. w pozytywnym, oczywiscie, znaczeniu tego slowa;)
wtedy pilam tez tanie wina z przegnitych jablek, z duma nosilam umyslnie podarte spodnie, rozpadajace sie buty, wiatr szumial mi we wlosach, spodnica trzepotala na wietrze, wszystko mialo przyczyne, nic nie mialo znaczenia. tworzylam siebie taka , jaka chcialam byc widziana przez innych.
ktoregos dnia dotarlam za daleko i naprawde uwierzylam w Wolnosc
dzis dziekuje za to wszystkim bogom, czczonym i nieczczonym, istniejacym i nieistniejacym
dziekuje za moja, i niemoja Wolnosc. dziekuje za Wolnosc w ogole.
cierpie jednak ,
na brak weny, tej tak zwanej...
kiedys, ciekawsza bylam, dla samej siebie. mialam tyle tesknot... a o tesknotach latwo sie pisze, czyta, mowi i slucha. latwo dobiera sie rymy.
dzis niewiele pisze. glownie maile do mamy, ze jeszcze zyje. na wiecej mnie nie stac.
nie chce mi sie juz ciagnac nawet tego nieszczesnego photobloga.
nie mam nowych zdjec, nie mam nawet aparatu.
pisac? o czym i do kogo? i w jakim jezyku ? i jakimi slowami?
za duzo odpowiedzi, za duzo pytan
dzwiekow, kolorow,
mysli, gestow...
wszystkiego.
moj maly wewnetrzny zaslob slow nie jest w stanie tego objac.
no i czas. czasu zawsze jest za malo.
nie mam juz nawet czasu na to,
aby wierzyc w Czas.