Kochani nie wiem co się dzieje, ale szaleńczo dopadają mnie napady złości. Krzyczę, obrażam się, warczę, syczę...i nie wiem co jeszcze. Wkurwiam się (bo juz inaczej nie mogę tego określic) dosłownie na wszystko. Z każdego powodu ogarnia mnie złośc. Że jest brudno. Że talerz nie wyniesiony.. żeby już nie powiedziec umyty.! Że nos ciągle w komputerze. Że do psa bardziej garnie niż do mnie. Że nie mam drukarki i przepisuje ręcznie 46 stron. Że po jutrze mam egzamin z ekonomi... gdzie nic ni umiem, nie jarze, nie lubię .. i notatki mam przepisane do polowy. A to goście przychodzą wtedy gdy ja mam ochotę schowac się do szafy i wyc.Że taka za mnie kucharka, że moje potrawy bardziej palą niz rozżarzony węgiel. Szlag by to!
Jak ja bym chciała się uspokojic. Bardzo bym chciała przycupąc i przymknąc oko na to wszystko i na wszystkich. W dupie to miec. bardzo bym chciala wstac rano w dobrym humorze i nie wkurwiac sie ze na twarz o 6 rano świeci mi słońce i wchodzę w psie szczochy. To nic cholera, że siedzę w pokoju, gdzie wykładzina jebie bardziej szczochami niz oczyszczalnia ścieków.
Dziękuję.