...
To jedno z jej ostatnich zdjęć...
Wskakiwała na kanapę, właziła do regału, lała na dywan... Robiła to co zwykle. Robiła...
Jej stan nie był zbyt dobry, od lat borykała się z problemami z oddychaniem, skórą. Oczywiście wet nigdy nie wpadł na to, że nie może oddychać przez wodę w płucach, bo wygodniejszym wytłumaczeniem była grzybica noska, męczenie jej antybiotykami, które nie pomagały i psikaniem jej na rany lekami na bazie spirytusu... Dopiero w Łodzi nasza weterynarz zajęła się nią jak należy. Niestety za późno...
Ostatnio pisałam o poprawie, bo faktycznie było lepiej. Mogła swobodnie oddychać, nie charczała tak jak kiedyś. Jedyny problem, że tak mało jadła. Była tak wychudzona, że bałam się jej trzymać - sama skóra i kości, dosłownie...
Wczoraj jej cierpienie się skończyło... Nie pomógł tlen ani steryd. Nie zdążyła dostać leku, który miał ją wyleczyć do końca... Nie zdążyła zjeść pietruszki, którą wczoraj jej kupiłyśmy - bo lubi... Nie zdążyłyśmy jej kupić mięty czy bazylii, bo zawsze była za droga, a przecież ona ją uwielbiała... Za dużo tego - nie zdążyłyśmy...
Lepiej, że odeszła sama... Nie musiałam podejmować tej decyzji za nią, a ostatnio byłyśmy tego bliskie... Nie potrafiłabym... A tak sama wybrała drogę...
Ale ja i tak nie mogę się z tym pogodzić... Hektor został sam... Jej kuwetka nadal stoi na swoim miejscu, taka pusta...
8 lat... Ponad 8 lat... Była ze mną odkąd odeszła babcia... Zawsze mi się z nią kojarzyła, a teraz nie ma ich obu...
Miało być ok... Miała być Fipsia, Hek, Pusia, Franek i szczurek albo dwa... Wydawało się dużo, ale taki był plan... Teraz nie chcę już kolejnego zwierzaka, przynajmniej przez jakiś czas... I tak moi rodzice by mnie zabili jakby wiedzieli, że prócz Franka mamy jeszcze dwójkę...
Nie mam już siły płakać... Ciekawe czy kiedyś kończą się łzy... Nie chcę wchodzić do jej pokoju, ale zaraz muszę posprzątać u Hektora i u niej...
I jeszcze to sianko... na mojej szyi, które znalazłam jak się obudziłam w środku nocy... Wiem, że to Pusia je przyniosła, bo się nim bawiła... Ale dla mnie to coś więcej...
Zawsze będę o niej pamiętać, oglądać jej zdjęcia i filmy i wspominać jak latała po wersalce jak była malutka. Jak obgryzała co się dało, a ja się wściekałam i musiałam wszystko zabezpieczać. Zjadła mi okładkę Harrego Pottera.
Zaprzyjaźniła się z Dinem, naszym pieskiem. Przez jakiś czas spali obok siebie w przedpokoju. Fipsia wtulała się w jego ogon. Potem pojawił się Rufi - latający w kólce po całym domu. Fi przed nim uciekała. Przeżyła śmierć Dina. Nie wiedziałam, że królik może mieć depresję. Chyba od tamtej pory już ją miała. Coraz mniej się ruszała, coraz mniej jadła, zaczęły się problemy z zębami. W międzyczasie przeszła operację, którą sama ciężko przeżyłam z nerwów.
I pojawił się Fifi. Który trochę ją rozruszał, ganiał po pokoju. Z wiekiem przestał się nią interesować i znowu siedziała w jednym miejscu bez ruchu.
No i moja przeprowadzka. Przyjechała tu ze mną. I pojawił się Franek, który znowu trochę ją poganiał. Zmieniła weta, więc leczenie zaczęło się robić bardziej poważne. Była tam co najmniej raz w tygodniu. Ostatnie dni były dla niej bardzo stresujące - zastrzyki, USG, płyny. Być może to przyczyniło się do jej końca.
Może to upiornie zabrzmi, ale cieszę się, że odeszła u weta. Z nami obok siebie. Zawsze chciałam być przy niej jak przyjdzie czas... Nie chciałabym kiedyś wrócić do domu i zastać jej martwej. Przynajmniej wiem, że zrobiłyśmy wszystko co mogłyśmy. Przynajmniej już nie cierpi...
[*] [*] [*]
(...)
A kiedy milknie, zapada noc,
i nie widzę już nic, nie słyszę nic
(...)
Jedyne co wiem, że nie przywróci mi jej sen...