Czy zastanawialiście się kiedyś co to jest MIŁOŚĆ?
Ja wiele razy... Kiedyś wydawało mi się, że miłość leży na ulicy i trzeba ją podnieść i wsadzić do kieszeni. Cieszyć się, że się ją zdobyło i żyć dalej. Tak po prostu...
Wiele razy wydawało mi się, że właśnie ją podniosłam. Ukryłam w dłoniach, chroniąc przed całym światem, tworząc z nią swój własny świat... Ciesząc się, że to jest to...
Jednak nie było.
Z biegiem czasu mogę śmiało powiedzieć, że to co podniosłam to nie była miłość, nie było zakochanie. A jedynie zauroczenie, raz silniejsze, raz słabsze. Zauroczenie, które dało mi nadzieję, że ta skała potrafi kochać, potrafi czuć...
Jednak prawda jest taka, że pomimo wielu uniesień i upadków nigdy nie odczuwałam tego co odczuwam teraz. Nigdy nie byłam w stanie zrobić tak wiele dla drugiej osoby, nigdy nie czułam się przy niej bezpieczna, doceniana i piękna. Nigdy też nie byłam do końca wierna... Romanse romansami, związki związkami. A raczej pseudo związki. Będąc w nich wyczekiwałam na uderzenie pioruna. Każdego dnia szukałam, pisałam, zagadywałam. Czasem z powodzeniem, czasem nie. Ale wciąż mi czegoś brakowało. Może dla tych którzy to przeczytają będę świnią, ale jestem nią... Nigdy nie bawiłam się czyimiś uczuciami, po prostu szukałam siebie, szukałam szczęścia, a to naturalna faza przejściowa. Nie chciałam ranić, nie taki miałam cel. Wtedy byłam szczęśliwa, ale nie do końca...
Teraz po tylu latach szukania znalazłam to czego tyle czasu szukałam. Już nie musze chodzić zgarbiona patrząc pod nogi. Teraz chodzę z uniesioną głową i obrączką na palcu :) Teraz jestem naprawdę szczęśliwa, chociaż czasem daję dupy...
Bo czym ta miłość jest?
Zaangażowaniem...
Oddaniem...
Zaufaniem...
Wiernością...
Opieką...
Zrozumieniem...
Ostoją...
Namiętnością...
Wspólnotą...
Mogłabym tak wiele wymieniać. Staram się spełniać wszystkie punkty, ale czasem... No właśnie... Potrafię zranić, zawieść i nie zrozumieć... Potrafię się odciąć, olać i nie ogarniać... A najgorsze że to wszystko robię nieświadomie... Nieświadomie wybieram to, co rani, zawodzi i oskarża... A tak nie powinno być... Gdybym miała kasę, zbankrutowałabym na przeprosinowe kwiaty... Bo jestem suką... I nikt mi nie powie, że tak nie jest... Staram się jak mogę, ale czasem mi nie wychodzi...
Ale tak bardzo Cię kocham... Wybaczasz mi wszystko, tak jak ja wybaczyłabym Tobie... Ale czasem się zastanawiam czy długo jeszcze wytrzymasz, czy w końcu nie powiesz mi dość... Nie potrafię nawet dać Ci oparcia kiedy tego potrzebujesz... W sumie nic nie umiem... Uczę się i staram ale wychodzi jak zawsze... I kolejne rozmowy, kolejne łzy...
Do tego wszystkiego dochodzi moja rodzina... która zamiast dac mi wsparcie chociaż słowem gnębi mnie na każdym kroku... Z przerażeniem stwierdzam, że rodzina żony daje mi to, czego nie dala mi moja własna. Wolę spędzać czas z teściami niż własnymi rodzicami... Dlaczego tak jest...
Przez nich borykam się z setką problemów... Ostatnio zastanawiam się nad studiami... Czy chcę je podjąć akurat teraz, czy tylko chcę spełnić oczekiwania matki... Czy dam radę... Czy nie zawiodę... W głębi duszy chcę spróbować, bo chcę mieć to już z głowy i chce to zakończyć jak należy, ukoić moje sumienie i wewnętrzne przekonania... Ale jednocześnie się boję, że nie podołam... praca, studia... A co jeśli znowu nie dam rady? Myślę sobie - spróbuj, co ci szkodzi. Najwyżej się wypiszesz... Może zgarniesz stypendium, a to się przyda... Ale jeśli NIE DAM RADY? Nie wiem co robić... Każdy mi radzi - zrób jak myślisz TY, nie TWOJA MAMA... Ale ja już nie wiem jak myślę, a nawet jeśli ja chcę, to się boję... Jak zresztą wszystkiego... Gdyby nie żona zginęłabym...
Żal mi siebie...