Jestem zdezorientowany. Niedawno, w ciągu paru chwil posypał się cały mój tok myślowy, cały mój światopogląd na obecną sytuację jaka mnie otacza sercowo. Myślałem, że nie moge liczyć na coś tak wspaniałego od osoby którą darzę wielkim uczuciem, jak to co ona zrobiła, mimo, że była pijana, to było strasznie miłe. Nie wiem, ja uważam, zę w takich momentach ona jest właśnie sobą, zwykłą dziewczyną, która potrzebuje ciepła i spokoju, kogoś, kto da jej oparcie. I zrobię co mogę, żeby jej to oparcie dać, bo chce być dla niej jak najlepszym przyjacielem. Te słowa, w których mówiła, że mnie lubi i nie chce mnie strcić. Gdyby tylko była w stanie powiedzieć mi coś takiego na trzeźwo, normalnie. Gdyby była w stanie przytulić mnie po prostu, bez powodu, w zwykły dzień. Byłoby bardzo fajnie. Myślałem, że ona ma jednak wszystko to w dupie, że ma tego dosyć, a z tego co ona zrobiła widzę, że jej nadal zależy i jej to trochę ciąży. To pocieszające. Naprawdę, nie chcę być jej ciężarem, naprawdę.
A druga sprawa, to pewna osoba, która stała mi się bardzo bliska sercu, ze względu na praktycznie identyczną sytuację do mojej, jaką teraz przeżywa. Jest wspaniałą osobą, która pokochała człowieka, który na to nie zasługuje. I gdy się razem spotkamy, rozmawiamy o tym, o mnie, o niej, próbujemy się wspierać, pomagać. Naprawdę, dawno nikt mnie tak nie rozumiał. Tylko zdażyło się coś, czego żałuje. Trochę za dużo wypiliśmy, trochę za bardzo się zbliżyliśmy. To sie nie powinno zdażyć...
I nie mam pojęcia co o tym wszystkim myśleć, co zrobić z tymi dwiema sytuacjami. Muszę zebrać myśli, a to będzie trochę trwało. Ale na pewno jestem rad z jednego - wydarzyło się coś, co pozwala mi podjąc nowe decyzje, coś co może zmienić moje życie na lepsze. Coś cudownego, jakaś boska opatrzność. Jest... fajnie (: