Zauważyłem czytając ostatnio swoje wpisy, że do notek przysyła mnie siła niewidzialna, gdy bezsilność wypełnia mnie od palców aż po czubek głowy. I dzisiaj, lub też wczoraj jak kto woli, dostałem potężnego kopa w twarz, od własnej głupoty i ewidentnej zawiści, której wyplewić nie mogę. Szkoda tylko, że błędy popełniamy wtedy, gdy zabolą najmocniej.
Dziś noc upływa pod znakiem smyczka, emocji, które funduje Apocalyptica. I wokali, które wprost do serca trafiają. I tekstów, które wśród gwiazd wyczytać można.
Popełniamy błędy. Jedne są malutkie, takie, których nawet nie zauważamy. Inne z kolei kardynalne, które do końca życia będą na sumieniu ciążyły. Nie umiem określić jakim idiotą, kretynem czy bucem jestem. Wiem jedno, dobre chęci nie wystarczą, aby miłość, dobro i szczęście, tak bardzo pożądane przez wszystkich gościło dookoła Ciebie. To za mało, musisz się starać, myśleć, analizować. Wszystko co czynisz, rób z głową, patrz na konsekwencje. Jeśli ich nie dostrzegasz, zginiesz i stracisz wszystko, na co pracowałeś, co kochałeś, co miałeś w planach. Filozofia życia, której nie umiałem pojąć, teraz wali mnie po mordzie nie oszczędzając. I zostaje płacz, cholerna bezsilność przeszywająca całą duszę, i świadomość, że zawiodło się zaufanie.
Tak. Stwierdzam, że zdanie Zawiodłam się na Tobie to największy cios, jaki mogę otrzymać. Coś, co powoduje rozstrojenie mojego układu nerwowego do stopnia krytycznego. Coś, przez co nie chce się żyć, a umierać tym bardziej.
Ignore na reszte życia?
Możliwości jest sporo. Nie potrafię spokojnie przejść obok kogoś, kto łamie normy, użala się nad sobą w stopniu znacznym, a potem z namiętnością hipokryty twierdzi, że jest pomnikiem ludzkiego ideału. Boli mnie fakt, że nie ze wszystkimi mogę porozmawiać szczerze, bo szczerość jest teraz towarem deficytowym. Cholera, każdy jej chce, a nikt nie daje. Paradoks i paranoja społeczna, jednoczesne pożądanie, bez odwzajemnienia. Świat, w którym piękno duszy nie jest niczym ważnym, ba jest względnie nieporządane. Cytat na dziś, usłyszany od kogoś, od kogo rad nie oczekiwałem: Szanuj wszystkie, kochaj księżniczkę. Oto motto, którego nieświadomie trzymałem się przez lata. I nie jest mi źle.
Wiecie jak to jest mieć muzę? Wstawać codziennie do pracy, ze świadomością, że masz swój cel, który dawno temu utraciłeś? Że ta marność która otaczała Cię podczas podróży rozwiewa się jak poranna mgła? Ja wiem. Łabędzie i kasztanowe włosy wciąż mi o tym przypominają i będą przypominać. Bo przez moment jestem tym, kim chcę być, poetą natchnionym, romantykiem na skrzydłach miłości czy bohaterem w szponach przygody. I nie dam sobie tego wydrzeć, nawet własnej ignorancji. Zrobię wszystko. Wszystko.
Dziękujmy bogom za przyjaciół. Za tych, z którymi więcej nas łączy niż dzieli, nawet pomimo tego, że widziało się ich tylko raz w życiu. Dziękujemy za słowne batalie, w którym przeciwnicy są jednością, za to, że możemy powiedzieć sobie wszystko. Za to, że po jednym smsie otrzymuję rozmowę, która trzyma mnie na duchu całe dnie. Za to, że są, pomimo tego, że ich nie oczekujemy. Po prostu dziękuję.
Bogom dzięki, za zaproszenie do tego sacrum, w którym mogę odpocząć i dowolnie kontemplować, dając sobie czas, którego tak bardzo brakuje mi w Szczecinie. Za to, że nikt nie patrzy krzywo na samotny spacer po polach w poszukiwaniu panoramy zachodzącego słońca wśród zbóż. Za moralność i niemoralność, które są dobre.
Shan
Łysemu
Anglovowi
Adze
Ekipie z Dłuska
Siostrze
Dziękuję.
Kasztanowłosa, dziękuję za nie odbieranie nadzei.