W końcu mam telefon. W końcu mam koputer. W końcu jest dobrze.
Mam wielką ochotę gadać, pisać, czytać, robić coś!
Nie robię nic. Rodzinny standard? Tak bardzo chcę ten zapach! Pachnidłowy sposób zatrzymania ciepła koło siebie.
Siadając na parapecie iluzji i nadziei
Leciałam chmurą złudnych skrzydeł
Spadłam z niej kilka razy umierając
Ale Ikarowe przekonanie niczym fala
Pchało mnie wciąż do góry
Gdy zapadała noc
Przymykałam zmęczone powieki
Otwierałam drzwi chęci
Gubiłam klucze przyzwoitości
Brnęłam coraz głębiej, dalej
I budziłam się nieswoja
Siedając na parapecie iluzji i marzeń
Plotłam z myśli most do nieba
Wspinałam się po śliskim umyśle
Dotykałam czarnej pokrywy świata
I próbowałam znaleźć wyjście
Gdy zapadała noc
Zgrabnie nuciłam kołysankę gwiazdom
Księżyc tulił mi się do nóg
Z odbiciem przyjemności na skroniach
Powoli rozumiałam sens koła
I budziłam się nieswoja
Siadając na parapecie rzeczywistości
Wyglądałam przez szklaną wartwę społeczeństwa
Z wyższością mierząc ludzkie zwłoki
Skoczyłam wierząc dumnym oddechom
I już nie zapadła noc
Budziłam się sobą