Rozmazane zdjęcie z braciszkiem, Jointem moim!
Dzisiaj mam dzień wylania literackiego, niczym Sienkiewiczowski Potop, tylko w gorszym wykonaniu, tak ja zalewam photobloga swoimi przemyśleniami, a tak naprawdę to nie mam fajek i muszę jakoś odreagować.
Jestem jeszcze bardziej chora niż tydzień temu. Wydaje mi się, że mój organizm tak reaguje na skrane emocje, które ostatnio przeżywam. Wszak czyż nie jest tak w naszym życiu? Że ciało przyswajając tak zwaną zła energię, w zaduchu naszej nienawiści, zazdrości, złego humoru, niejednokrotnie pod ciężarem szkolnego stresu, bądź rodzinnej atmosfery kościelnej, ugina się, odmawia posłuszeństwa i w ostateczności choruje?
Zdecydowanie za dużo tego Shamana Kinga w moim sercu, ale coś jest na rzeczy, right?
Skaczę sobie z klocka na klocek, zbieram grzybki i popadam w depresję i stan rozkurwienia całego świata, gdy wpadnę w dziurę albo nadzieję się na cholernego żółwia. Słucham przy tym Hansa Zimmera, Muse czy H.I.M. Mam ochotę napisać książkę, przeczytać wszystko, obejrzeć wszystko, być wszystkim.
Odkąd obejrzałam Atlas Chmur nie mogę wyjść z pewnej zadumy. Wszystko na świecie jest połączone. Wszyscy jesteśmy jednością, która przy powstaniu świata się rozpadła, a teraz pozostała jedynie próżnia zapomnienia i nikłej świadomości niegdzysiejszej tożsamości "MY". Współczenie niczym zimowe lustro rozpadło się wszystko na kawałki, a te kawałki na jeszcze inne drobnostki, miliony części tego samego. Koło "mnie" przechodzą latami miliardy innych "ja", osobnych, samotnych, gnących gdzieś przed siebie bez konkretnego powodu, bez konretnej myśli.
A czy to nie jest tak, że każde "ja" posiada jakieś drugie "ja"? Że każdy może powiedzieć "my"? Że każda jednostka ludzka może się połączyć, już nigdy więcej nie czuć tego cholernego uczucia samotności, któe depcze nam serce z każdą minutą coraz bardziej? Że każdego życie do czegoś zmierza? Nie mówię o losie, nie wierzę w nadgórne sprawowanie naszymi nikłymi (jak na razie) egzystencjami.. A jedynie o czymś większym, wznioślejszym, niżli zaliczenie szkoły, studia, praca, rodzina, obiad o 16.00 i śmierć przy herbacie.
Natura od dziesiątek tysięcy lat jest z nami, wiecznie nam sprzyja. Czujemy ją w każdym cieplejszym podmuchu wiatru, rześkiej łzie nieba deszczowego, mlecznym zagęstnieniu się chmur, szale trawiastym i tym słońcem ziemskim. Czyż to nie piękne?
Ktoś by powiedział "cóż za ironia losu.. dziewczyna siedzi przed laptopem i zamiast coś robić, pisze". Mhm, ignorantka ze mnie, wiem. Może za bardzo popadłam w błoto rytuny, zaplątałam w nici lenistwa i tego co wygodniejsze, przyzwyczaiłam swoją dupę do trywialnego siedzenia. Bynajmniej.