W uniesieniu zakłamanego poczucia samozachowawczego, gdy ludzie zakrywają swoimi brudnymi od grzechów rękoma twarz, niby biedni, samostanowiący o prostosci swojego kręgosłupa moralnego, zapatrzeni tylko w swoje szczęśliwe odbicie w lustrze, uciekający z myślą "co ja mogę zrobić?!", chowają się przed odpowiedzialnością ludzką (a może już nie?), odwracają egoistycznymi tyłkami na ludzką krzywdę, plują na nadzieję bliźnich na pomoc i żyją, dalej.
W przyrodzie występują jednostki nad wyraz glupie, a co dalej za tym idące - odważne, upojone jednym obrazem przed oczyma, obrazem walki i wygranej. Nieraz się zdarzało na społecznej scenie zobaczyć broniącą ludzką jednostkę jakiegoś delikwenta, którego niejednokrotnie wybawiciel nie znał wcześniej. Staje w jego obronie z czystej, niezakłóconej pajęczyną interesów czy łyku popularności dobrocią, idącą jak mniemam jeszcze od naszych praprzodków, dla których instynkt samozachowawczy przy możliwości obrony plemienia znaczył tyle co dla teraźniejszych honor - czyli nic, jeżeli nie wiecie.
Nie wiem skąd się biorą tacy ludzie, idioci z natury czy prawdziwi ludzie żyjący w zakłamanym świecie budynków sławy, pieniędzy i znikomych, bliskich zeru spirytualnych wartości. Promyczki nadziei dla współczesnej zwierzyny emocjonalnej homo sapiens.
Podziwiam Was, prawdziwi ludzie.
I przepraszam, że nie jestem jedną z Was.