"Fragment Powieści o Dzikim Zachodzie
spod pióra Tobiasza J."
"Zapach fiołków i tytoniu"
Siedziała w małym szarym pokoiku przywiązana do solidnego krzesła wpatrzona w okno jak dziecko, które jest zbyt małe by dosięgnąć do parapetu i zobaczyć, co dzieje się na zewnątrz. Dmuchała przy tym na kosmyk rudych kręconych włosów który opadał jej na usta. Podszedłem więc cicho i odgarnąłem go, i mogłem znów od niepamiętnych czasów zatonąć w jej zielonych oczach, które za każdym razem zdawały się mówić "Eeejj, i tak sama bym się z tego wygrzebała". Jennifer nabrała powietrza, i już miała coś powiedzieć, ale zamiast tego dotknąłem ustami jej warg bo tylko na tyle pozwoliły mi okoliczności.
Przecinałem po kolei wszystkie beznamiętnie zaciśnięte liny, najpierw te krępujące jej dłonie, które zaraz potem objęły moją szyję, następnie te które przytwiedzały jej łydki do krzesła. Kiedy już ją oswobodziłem, wstała i wtuliła się we mnie, jej włosy zawsze miały zapach fiołków, znów mogłem go poczuć. Zdawało mi się, że jest delikatna i lekka jak źdźbło trawy targane przez wiatr na preriach, jej długa suknia unosiła się otulana przez ten właśnie wiatr, przybył tu z trawiastych równin i wlatywał tym razem przez okno, a uchodził przez dziurkę od klucza świszcząc przy tym cicho. Ja przeciwnie, stałem pewnie na dębowej podłodze i nawet kurz nie chciał odfrunąć z mych spodni, po kieszeniach miałem mnóstwo naboi, a przy pasie rewolwer i nóż z rączką z jelenich rogów a moje włosy spoczywały na zwieszonym z tyłu kapeluszu i nie miały bynajmniej zapachu fiołków, to był raczej zapach tytoniu i dymu z ogniska. Wieczorem miasteczko znów stało się najcichszym w okolicy, wszystko wyglądało prawie tak samo, jak przed naszym przyjazdem - szeryf polerował swoją gwiazdę patrząc na nas gardzącym spojrzeniem, a banda Billa świętowała właśnie wybór nowego szefa.
Jechaliśmy wolno wzdłuż piaszczystych równin, Jennifer szeptała mi do ucha o wszystkim co przeżyła. Wspomniała o tym, jak wygrała w karty wierzchowca i rewolwer jakiegoś tam znanego gościa, a następnego dnia przegrała to w innym kasynie... Szczerze mówiąc, nie miało dla mnie znaczenia co mówiła, skupiałem się na tym niesamowitym uczuciu ciepłego oddechu na moim uchu, który był czymś wyjątkowo przyjemnym. I mimo że byłem teraz bardzo szczęśliwy, to wiedziałem, że ona i tak wkrótce ucieknie, jak zawsze... miała to w swojej naturze. Zresztą, ja też zawsze marzyłem, żeby być zwyczajnym rancherem, hodować bydło i wracać wieczorami na kolację do żony, która krząta się w kuchni, a potem opowiadać dzieciom różne historyjki nim zasną. Zamiast tego to ja stałem się bohaterem tych opowiadań i jak każdy bohater musiałem znów jechać na niebezpieczną przygodę.
"Kogo masz zamiar oswobodzić z uwięzi tym razem? hm, wybawco?" - przerwała moje rozważania Jennifer.
Wyjąłem z kieszeni pognieciony kawałek papieru i podałem jej.
"Dock McCrooney skazany na karę śmierci za liczne rozboje, zabójstwa, kradzieże, napady na bank.." - przeczytała głośno.