"Trzy myśli by zapomnieć"
Rozdział 2
Szybciej niż zwykle Piotr pokonał stare drewniane schody ambony, i gdy tylko stanął na platformie tak, że cała polana była doskonale widoczna, wytężając wzrok szukał czegoś, co powodowało niecodzienne zdenerwowanie jego psów.
Dostrzegł wreście jakby człowieka, ale dlaczego jakby... sam się zastanawiał, dlaczego nie przypominało "to" w pełni człowieka. Pośpiesznie rozsupłał rzemyk, którym związana była jego skórzana torba; rzemyk spełniał teraz rolę podrdzewiałej szlufki, której pozostała tylko część. Wyjął z torby lornetkę i pośpiesznie przyłożył ją do oczu, teraz widział bardzo dokładnie.
"O cholera!" - wymamrotał do siebie.
Widział człowieka który przemierzał wzdłuż polanę, i nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, że z jego tłowia odchodziły dwie głowy. Młody myśliwy cofnął się i chciał wrócić do domu; zapomnieć o tym co zobaczył, uznając to za przewidzenie spowodowane zmęczeniem, będącym wyniekiem krótkiego snu który ostatnimi czasy miał zwyczaj praktykować, ale ten "dziwny wędrowiec" szedł tam cały czas, i uparcie nie chcał zniknąć jak przewidzenie. Gdy w końcu wszedł wgłąb lasu Piotr podążył w jego kierunku. To był bardzo długi marsz, można by rzec że zakątek lasu dotąd nie poznany przez naszego bohatera. Doszedł on aż do wielkiego białego budynku, który ani troche nie pasował do takiego miejsca, co tu dużo ukrywać - wogóle nie buduje się takich budynków w środku lasu.
"To chyba jakiś szpital?" - powiedział Piotr spoglądając na przestraszone pieski i targając jednego po głowie.
Sam czuł się przerażony, to wszystko nie wyglądało raczej jak domek z piernika z bajek, które czytał swojej córeczce, raczej jak coś w czym dzieją się straszne rzeczy. Wnętrze budynku stanowiło wielki gabinet, przypominający te z nędznych horrorów dołączanych do tanich miesięczników. W gablotach byly zdeformowane czaszki, na ścianach schematy obrazujące mutacje różnych części ciała człowieka.
"Co oni tu do cholery robią!?" - krzyknął do siebie jakby oczekując odpowiedzi od swojego umysłu, który nie mógł pojąć tego wszystkiego co się dzieje dokoła niego. Nagle dostrzegł kogoś siedzącego w rogu pomieszczenia i przyglądającego się mu przerażająco, miał jednak na szczęście głowę na swoim miejscu.
"Co się tutaj dzieje, co oni robią z ludźmi!?" - rzucił Piotr pytaniem w tego siedzącego "..."
"Dlaczego milczysz!? możesz mi powiedzieć!"
W tym momencie w drzwiach stanął wysoki mężczyzna w białym kitlu i uśmiechał się sztucznie. Wyglądał zupełnie inaczej niż tych dwóch wcześniejszych, z pewnością był kimś więcej, z pewnością to on stał za tym wszystkim. "Nie ma sensu, on i tak nic nie powie, jest pozbawiony strun głosowych" - odrzekł ten doktorek, i znów się krzywo uśmiechnął.
"Coś ty mu zrobił!" - krzyknął myśliwy rzucając się na na niego i podnosząc go za kołnierz białego fartucha aż ponad framugę drzwi.
"Niech się Pan uspokoi, wszystko wyjaśnię..." - powiedział doktorek wytrzeszczając swoje małe przerażone oczki, jak dziecko które pierwszy raz jest na diabelskim młynie w wesołym miasteczku.
"Masz pięć minut!"
"Jestem doktor Filip Frebbow, wraz z 3 innymi lekarzami medycyny pracujemy tutaj, z dala od zwyklego świata. Budynek w którym się znajdujemy stanowi zarazem dom opieki i szpital dla ludzi o schorzeniach genetycznych. W zwykłym świecie byliby oni uznawani za potwory, tutaj mogą w miarę normalnie żyć. Rzadko tu ktoś przychodzi, tego miejsca nie ma na mapach a oficjalnie jest to centrum badań leśnych."
Przez dłuzszy czas zapadła głucha cisza i słychać było tylko dziwne skrobanie dobiegające zza malutkich drzwi z napisem "Sławomir K. - syndrom wilkołaka"