LEWIATAN
Część III
"Klucz nasadowy"
To było bardzo dziwne, 26 godzin 34 minuty i nic...
Wolałbym aby w tej chwili cokolwiek się działo, jak w porządnym filmie science fiction, w którym akcja postępuje kosztem kolejnych bohaterów drugoplanowych, których po prostu coś zabija, aby utrzymać akcję filmu. A tutaj nic, okropna dłużyzna, której nie dałoby się zaakceptować w żadnym filmie, nawet w tych, które otrzymują tylko jedną gwiazdkę w kolorowych programach TV. Rozejrzałem się (było to bardzo trudne w tych ciemnościach egipskich). Robert nerwowo chodził po pomieszczeniu klnąc pod nosem i obracając w ręku klucz nasadowy, który niczym śmigło awionetki okręcało się w jego palcach. Reszta spała, lub też dojadała ochydną breję białkowo-witaminową ze śmiesznych małych puszeczek. Powinienem wstać i nadać temu wszystkiemu choć najmniejszy sens. Zrobiłbym to z pewnością, gdyby nie wtulona we mnie Maria, której nie miałem serca wybudzić z jej bolesnego snu, a spała tak głęboko, jak gdyby nie spała od bardzo, bardzo dawna.
W końcu nie Robert, lecz jego klucz nasadowy stracił cierpliwość i wyleciał mu z ręki lądując na podłodze z wielkim hukiem. Maria obudziła się, więc teraz mogłem się z wolna wykraść. "To nie ludzkie! Nie możemy tu siedzieć i po prostu czekać" - zwrócił się do mnie mechanik podnosząc klucz z ziemi i wsadzając go w głęboką kieszeń spodni. "Bierzemy karabiny i idziemy do maszynowni, spróbujemy uruchomić silniki" - powiedziałem głośno korzystając z okazji przerwania ciszy.
Mimo sprzeciwów Marii która za nic w świecie nie chciała poprzeć mojego pomysłu, w końcu znaleźliśmy się w ciemnym korytarzu. Cały był pokryty ludzką krwią wymieszaną ze śluzem obcych. Szliśmy długo głównym korytarzem, potem zeszliśmy krętymi schodami do maszynowni gdzie stał obsmolony silnik główny. Robert w końcu mógł zrobić z klucza lepszy użytek niż udawanie śmigiełka od samolotu. Była tu działająca żarówka, więc teraz widziałem twarz Roberta lepiej niż dotąd, była zmęczona, zarośnięta twardym rudym zarostem, a teraz kiedy siłował się z jakąś śrubą, na jego czole utworzyła się kropla potu, spłynęła z wolna po czerwonym policzku a następnie zeskoczyła na wilki biceps. Naprawdę był olbrzymim facetem, lubiłem przebywać w jego towarzystwie bo czułem się w tedy jakby... bezpieczniej.
Usłyszałem coś i szybko przyłożyłem karabin do brody wypatrując przez wizjer zagrożenia. Coś zaczęło biec prosto na nas więc bez namysłu otworzyłem ogień, upadło tuż przy mojej nodze dysząc jeszcze przez kilka sekund. Teraz widzieliśmy to "coś"... Wcale nie przypominało tych ładnych obcych z filmów, wcale nie było dużą modliszką. To coś raczej jak wielki kret tyle że bez sierści i z większymi pazurami. Wpatrzyłem się w oko mojej ofiary, miało czerwoną tęczówka, lub cokolwiek to było innego. W tej właśnie chwili silnik zazgrzytał i zaczął się kręcić, w całym statku znów nastała jasność. Choć nie można było powiedzieć że widok był teraz lepszy, rzecz miała się inaczej - widzieliśmy lepiej, lecz to co widzieliśmy było widokiem makabrycznym!
CDN.
Inni zdjęcia: 88888888888 podgolymniebem1547 akcentovaDrops & Sunset photoslove25Chapeau bas. ezekh114Miłość jednego imienia samysliciel35Wybrzeże morza czerwonego bluebird11Po przerwie liskowata248Perspektywa. ezekh114Moje nowe butki # PUMA xavekittyxKwitki z mojej rabatki :) halinam