Stałem na przystanku wpatrzony w niebo. Tak, pamiętam że przykuło moją uwagę, ale nie dlatego że było szczególne, wręcz przeciwnie, było całe jednakiego szaro-granatowego koloru. Miłe że z tej wielkiej szaro-granatowej masy leciały maleńkie płatki śniegu, które próbowałem łapać dłonią. Jakaś kobieta siedziała na tym samym przystanku i nieprzerwanie się we mnie wpatrywała. Może dlatego że nie miałem szalika a było zimno, może dlatego że miałem dziurę w spodniach a może dlatego że zwykle ludzie nie wyciągają na przystanku broni sprawdzając, czy aby na pewno jest naładowana lub czy nie wypadła z kieszeni płaszcza kiedy biegli.
Tramwaj się spóźniał... a to nie dobrze. Może maksymalnie spóźnić się 4 minuty bo zwykle dojeżdża na most w 7,5 minuty skąd mam 7 minut by wsiąść w autobus numer 23, będę miał wtedy tylko 3... wystarczy by zdążyć na autobus ale nie kupię gazety. Jeśli nie kupię gazety to nie dowiem się czy moja ostatnia "umowa o zlecenia" na pewno zakończyła się sukcesem.
Ta kobieta z tyłu... ona ma dzisiejszą gazetę. Mam 4 kule, jeśli spudłuję będę musiał strzelić jeszcze raz i zostaną tylko dwie, a to zbyt mało by zabić tego kogo mam zabić plus jego sekretarkę...
Przed moją twarzą śmignął początek tramwaju, a gdy zatrzymał się był to już jego ostatni wagon. Wsiadłem, kobieta została. W tramwaju tylko 7 ludzi - 4 studentów (zapewne akademii sztuk pięknych bo mieli rulony na duże formaty papieru), 2 kobiety gadające ze sobą o wczorajszym serialu i starszy jegomość stukający parasolką w koniuszek swojego eleganckiego skórzanego buta. Biegłem już na ten autobus i nagle słyszę że ktoś za mną krzyczy. Obracam się więc i podchodzi do mnie zgrabna, ubrana w ładny czerwony płaszcz kobieta, zauważylem że miała kolczyki w kształcie klucza wiolinowego... zapewne lubi muzykę... od razu chciałem żeby zaczęła mówić.
"Wypadł Panu portfel" - wysapała zdyszana.
"Bardzo dziękuję, oszczędziła mi Pani wiele niemiłych sytuacji" - powiedziałem uśmiechając się.
Straciłem na tą wymianę słów minutę i już nie zdążyłem na autobus.
Pojechałem w związku z tym następnym, sekretarka więc zacznie już prace kiedy tam dojadę. Nienawidzę jak cały plan mi się wali. Teraz wchodzę do budynku i szukam gabinetu 141.
"Czym mogę Panu pomóc" - pyta sekretarka.
Łapię za pistolet w kieszeni i mówię "Sprawa jest kró..." (czerwony płaszcz na wieszaku, kolczyki z kluczem wiolinowym) "...chciałem Pani podziękować... za ten portfel."
"Ależ nie ma za co, ale skąd Pan wiedział gdzie mnie szukać!?"
Więc wszystko szlag trafił, po wyjściu z gabinetu poszedłem nad staw (o 16:24, o tej godzinie on miał leżeć martwy... według moich planów). Ale tak jest lepiej, muszę z tym skończyć, poza tym mam dzisiaj wieczorem ważne spotkanie i muszę wyprasować koszulę. Karmiłem kaczki bułką którą kupiłem w piekarni po drodze na przystanek. No tak, więc tramwaj się nie spóźnił, to ja na niego nie zdążyłem i pojechałem kolejnym...
Podpłynęły dwa łabędzie, zapewne młode bo dopiero stawały się białe. Pomyślałem że pewnie strasznie się cieszą że po długim dzieciństwie jako "brzydkie kaczątka" mogą się wybielić...
I niebo stało się jaśniejsze, teraz przykuwało moją uwagę swoją piękną błękitną barwą. Tylko płatki śniegu pozostały bezzmienne i nadal leciały z nieba a ja próbowałem je łapać dłonią.