jeśli znacie mnie, wiece zapewne też, że w moim życiu zawsze jest coś do opisania. tak więc mogłabym pisać o moich niezliczonych podróżach po różnych krajach, niestety tylko europejskich, bo jestem biedakiem i nie stać mnie na nic lepszego niż rajaner. mogłabym opisać moje plany na najbliższą przyszłość, które naprawdę zapowiadają się ciekawie, gdyby nie to, że nie chce mi się robić portfolio. mogłabym opisać mój najdziwniejszy trip do amsterdamu, który był tak bardzo dziwny, że ja sama tego nie rozumiem. mogłabym opisać też moje życie po powrocie do lizbony. ale nie, nie zrobię ani jednej z tych rzeczy. dziś napiszę na temat klubów.
od pewnego czasu, zdobyłam się na wielką rzecz, postanowiłam zrobić krok w tył i przyjrzeć się z boku temu co robię ze swoim życiem. nie imprezuję dużo, ale jak już imprezuję, to to robię bardzo za bardzo. tak więc postawiłam na zdrowy tryb życia, ćwiczenia, bycie fit i wyznaczenie ewy chodakowskiej jako montora mojego życia. niestety w pewien wtorkowy wieczór, przez przypadek trafiłam do jednego z lizbońskich klubów. i co zastałam? wielkie zażenowanie, które do teraz maluje się na mojej twarzy. wszechogarniające tarło, obmacywanki i jedzenie sobie twarzy nawzajem. gdy tak patrzyłam na tych wszystkich ludzi, miałam ochotę zerzygać się na nich. z wielkim trudem powstrzymałam odruch wymiotny i wróciłam do domu.
wniosek? jeśli nie chcesz uczestniczyć w tym masowym traceniu godności, lepiej nie wychodź do klubów. a już na pewno nie na trzeźwo.
tak też chyba zrobię.
pozdrawiam serdeczenie,
na zawsze wasza,
Ania