wsunąłem sie pomiędzy ziarnka piasku
by skrywać swą niedoskonałość tak znienawidzoną
na plaży wśród tych ziarenek odnalazłem sens,
małą różową muszelkę mieniącą się kolorami zieleni, żółci i błękitu
a z muszli wyszło "moje marzenie"
i było tak miło...
bo było marzenie
i dniami i nocami...
gdy było marzenie
i było tak ciepło...
z racji bytu marzenia
i było słońce...
bo marzenie było ze mną
i chmurki czasem były...
czasem dobrze jak popada...
ważne że było marzenie...
ale był też ocean, wielki ocean niepewności i niewiary
znałem doskonale te wody... z niego wyszedłem
zawsze marzenie ściskałem w sercu, dla pewności okrywałem umysłem
ale marzenie podeszło do oceanu i zanurzyło usta by sie napić...
a woda była słona, słona jak tylko się da
tak słona...
i coś się stało...
teraz leże nie na plaży, lecz na chodniku, całe ciało mnie boli
spoglądam tylko na uchylone okno gdzieś kilkanaście pięter nademną
nie ma już kąpieli w błękitnej lagunie
jest kąpiel w wannie, pełnej czerwonej wody, a mnie tak strasznie bolą przeguby
nie ma teraz ciepłego piasku na plaży
tylko zimna brunatna ziemia podemną i nademną...
tak to jest gdy człowiek traci marzenia...
tak to kurwa mać jest...
gdybym tylko mógł wypił sam bym tą całą wodę,
ale czy istnieje ktoś kto byłby w stanie wypić cały pierdolony ocean?