Niech ktoś zatrzyma Internet, ja wysiadam. Na pierwszej stacji, teraz, tu.
Albo po prostu jak Saszeńka - wyjdę z kadru, pokazując wszystkim ogon. Bardzo mi to wyjście odpowiada. Macham moją lastowską flagą, że jestem/bywam w tej przestrzeni rodem z "Hemłu grozy" (chcecie, by Małgorzata was uwielbiała/dała wam spokój na chwilę? dajcie jej cokolwiek Pielewina, obiecuję i jedno, i drugie XD), do moich ulubionych potworów nawet niekiedy coś napiszę. Jednakże, skoro jesteśmy już przy pisaniu - czuję się jak skryba. Przez to wszystko nauczyłam się trzymac długopis w lewej ręce, choc grafolog kręciłby nosem, że jestem niezrównoważona emocjonalnie i uczuciowo. Phi, mam co włożyc do lodówkek, głodna nie chodzę, wiec nie rozumiem, na co te ochy i achy, zwłaszcza, że wyrzuciłam pendrive'a i naprawiłam suszarkę. Plus sprawiłam sobie iPhona, nie wiem po co, ale to szczegół.
Właśnie - widziałam dziś bardzo ładnego, niebiesko-brązowego iPhone'a. Bezużyteczne cacko, fakt, ale zakup zawsze można rozważyc, biorąc pod uwagę jakośc dźwięku... Pierwsza klasa! (Paulinka, śpiewające iPhony są prawie tak dobre, jak śpiewające lodówki, wierz mi, nawet jeśli nie są to nigeryjskie lodówki w trójmiejskim sklepie online XDDD)
Chociaż - byłby to akt tak przecież charakterystycznej dla młodzieży głupoty.
Bo przez ostatnie pięcset lat właściwie nie zmieniliśmy się wiele tak w gruncie istoty (chciałam napisac - z fenomenologicznego punktu widzenia, ale postanowiłam się zlitowac nad biednymi duszyczkami czytelników).
Różnimy się bowiem od Romea i Julii tylko tym, że nikomu z nas nie przyjdzie do głowy, by się hajtac. Ot, wszystko.
Zaś co nas upodabnia to tych żałośnych kochanków z Werony?
Stan umysłu. To znaczy - niecierpliwosc.
Wyobraź sobie, czytelniku, że postanawiasz jechac na wycieczkę do Paryża. Masz dwie opcje, jak znaleźc się w Mieście Świateł i jak do niego dotrzec:
1) lecisz samolotem (tylko nie Alitalią z dziwnymi przesiadkami, proszę was! jak już wydawac kasę, to na Air France przynajmniej, a nie na tych zwariowanych makaroniarzy; miałam miec nieprzyjemnosc z nimi do czynienia), wsiadasz na Okęciu, wysiadasz na de Gaulle'u. Wykosztowujesz się na taksówkę, która wiezie cię za dzikie euro do hotelu. Jest piątkowy wieczór, padasz na łóżko, zasypiasz. Sobota - biegiem do Luwru, biegiem do wieży, biegiem pod Tryumfalny, biegiem na Avenue Montaigne (kurcze, mam nadzieje, ze tak to sie pisze, od kiedy opuscil mnie gejomejo kolo od francuskiego, moja wiedza lezy i kwiczy). Siadasz w metrze, otwierasz przewodnik, idziesz na obiad, gdzie każą, pyszności, doprawdy. Później lecisz obkupic sie na wyprzedaży u Chanel/Yves Saint Laurenta/Diora (zależnie od gustu), idziesz na spacerek. Niedziela: jesz rogalika w hotelu, frrrru do Notre Dame na msze, frrrru do Polski. Na Okęciu otwierasz swoją nową, bajerancką 2.55 ze złotym paseczkiem, a w portmonetce pustka.
2) do samochodu wkładasz namiot, śpiwór, kolegę/psa, coś do jedzenia, paliwo. Zmierzając na południe gniecie karki w Zaczarowanej Uliczce i opada wam buźka na kocie łby pod kościołem, czy też nawet katedrą św. Wita. Trafiacie na zmianę warty na Hradczanach. Trzeba skręcic w prawo, no, trudno, ale o Frankfurt zahaczyc można. A potem Reims, i kościoły! Śpiwór okazuje się przydatny, namiot też, zabieracie ze sobą po drodze dwójkę autostopowiczów, młodych Francuzów, z którymi docieracie do Paryża. Dziewczyna skończyła Sorbonę, zna więc miasto dużo lepiej, niż własną torebkę. Pijecie rano kawę gdzieś w dzielnicy Arabów, gdzie co, jak co, ale kawa jest rewelacyjna. Oprowadza was potem po mieście, rysuje mapkę, gdzie i którym skrótem dojsc. Mowi, że pół Luwru jest zamknięte, ale w... Zapisuje sobie parę słówek po polsku i pozostawia was Losowi. Idziecie na spacer po Dzielnicy Łacińskiej, robiąc starym Zenitem całe trzydziescia szesc zdjęc. Skręcając w lewo wpadacie w sam środek parady cyrkowej, podążacie za arlekinami daleko, daleko, jeden z monocyklistów lubi Doorsów. Zarzuca kółko na bark i prowadzi was do grobu Jima Morrisona na Pere Lachaise. Z poznanym w Wersalu Marokańczykiem, który podrzucił was z powrotem do miasta swoim Citroenem wybieracie się na prawdziwe, prawdziwe żabie udka, popijacie winko, straszycie gołębie. Przypadkowo trafiacie do tego parku, w to miejsce z obrazu Renoira, szukacie nawet dam z parasolkami.
Okazuje się, że już minęły dwa tygodnie! Chyba pora wracac. Chociaż...
Którą opcję wybierasz? Ja jestem niedzisiejsza, wolę drugą.
Idę migrowac do mojego Paryża. wewewe leningrad esbepe toczka ru. Podam wam mój adres, jak się przeprowadzę.