Dzień zapowiadał się świetnie od samego rana. Pogoda była cudowna, idealna temperatura i bezchmurne niebo. Sam już doskonale wiedział co będzie robił po południu. Ale najpierw trzeba było przeżyć szkołę. Drobnostka, zwłaszcza w taki dzień jak ten. Nie za ciepło, nie za zimno a do tego mało lekcji. Wprost idealnie.
W szkole nie działo się nic godnego uwagi, czyli w sumie tak jak zawsze. Troche pisania, troche gadania, nuda. Sam wrócił do domu o 13. Przebrał się, zjadł obiad i już miał wychodzić, żeby iść na rower gdy zawołała go mama. Chłopak poszedł do pokoju gdzie siedziała jego mama.
- No, o co chodzi ? - Zapytał Sam.
- Musisz mi jechać do sklepu po śmietanę i cukier.
- Teraz, już ?
- Tak, teraz. Potrzebuję śmietanę do zupy.
- Wybieałem się na rower.
- No to pojedziesz na rowerze do sklepu a potem sobie pójdziesz pojeździć.
- Ehh, dobra. Daj kase.
Chłopak nie był szczęśliwy z powodu takiego obrotu spraw. Ale stwierdził, że szybko zrobi zakupy i wróci. Czekała na niego jego ulubiona leśna trasa.
Sam ze sklepu wrócił o 14.30, odłożył plecak i pojechał na trasę.
Las znał jak własną kieszeń, wiedział dokładnie gdzie są niżej gałęzie albo gdzie trzeba trochę zwolnić. Lecz najpierw, jak to miał w swoim zwyczaju, siadał przy źródełku i uspokajał organizm. Siedział tam pół godziny, nikogo nie było więc nikt mu nie przeszkadzał, ze zdjętych słuchawek słychać było tylko muzykę. o 15.40 wstał i przygotował się do jazdy. Parę skrętów tłowia, ukłony, trochę rozciągania i można było jechać. Sam wpiął się w swoje pedały SPD i pojechał na początek trasy. Sam uwielbiał prędkość połączoną z ciasnymi zakrętami. To dawało mu niesamowicie wiele frajdy. Do tego wszystkiego dochodziło wspaniałe uczucie błogostanu gdy do krwi dostawała się adrenalina i rozpływała po całym ciele. Musiał przyznać, że jest od tego uzależniony.
Godzina 16, wsiada na rower. Trasę zna na pamięć, najpierw lekki zjazd, potem ostry zakręt w prawo, przed którym należy trochę wychamować, następnie prosta i kolejny zakręt w prawo. Potem po małym sypkim i kamienistym podjeździe, wąską ścieżka, nad którą nisko wisiały gałęzie. Tutaj osiągało się niezłą prędkość. Następnia zeskok i przejazd po nierównym, wybrzuszonym w kilku miejscach polu, gdzie traciło się trochę prędkości. Potem warto było nadrobić w prędkości żeby przeskoczyć nad korzeniem, później jeszcze kilka ostrych ale za to bardzo szybkich zakrętów i koniec.
Wystartował. Pierwszy zakręt z lekkim poślizgiem tylnego koła, idealnie. Potem szybko dostał się na wąską ścieżkę i błyskawicznie ją pokonał. Teraz wyskok, poleciał nisko ale daleko. Wszystko idealnie wypracowane. Dzięki temu nie stracił wiele na prędkości. Szybko przedostał się przez pole i czekał go dłuższy i wyższy skok. Rozpędził się i wybił, poleciał na prawdę wysoko, ale nie idealnie. Przestraszył się i za bardzo przechylił rower na przód. Wylądował za bardzo na przednim kole i już wiedział, że wyląduje na ziemi. W tym momencie czas jakby zwolnił, Sam idealnie widział każdy szczegół, wszystko działo się powoli, co tylko kumulowało w nim strach. Scisnęło mu boleśnie żołądek, a do krwi dostała się ogromna ilość adrenaliny. Jego mózg już wiedział, że za chwilę organizm odczuje potężny ból.
Chłopak przeleciał przez kierownicę, puścił kierownicę żeby osłonić twarz i sekundę później poczuł uderzenie z ziemią. Pech chciał, że nie wypięły mu się buty z pedałów. Rower spadł na niego a przez to jego nogi były pod niebezpiecznym kontem. Sam stracił przytomność. Gdy się ockął doświadczył niewyobrażalnego bolu, adrenalina przestała już działać, co znaczyło, że długo tam leżał. Wypiął się z pedałów i ściągnął z siebie rower. Dalej leżał na ziemi, nie miał siły wstać, wszystko go bolało. Nigdy wcześniej nie miał takiego groźnego wypadku. Zaczął sprawdzać czy stało mu się coś poważnego. Czuł pulsujący ból w prawej ręce, chyba była złamana. Sprawdził resztę ciała. Poza ręką miał jeszcze głęboko rozciętą prawą łydkę, poobijane żebra, stłuczone lewe kolano i ogólnie był mocno poobdzierany. Sprawdził czy może wstać. Na szczęście mu się udało, chociaż reka i lewe, już spuchnięte kolano okropnie bolały. Obniżył siodło, wsiadł na rower i dokulał się do domu. Gdy mama go zobaczyła przeraziła się i od razu zabrała Sama do szpitala. Na izbie przyjęć lekarz od razu go przyjął. Miał prześwietlenie ręki, kolana i klatki piersiowej.
Okazało się, że ręka pękła w dwuch miejscach i dodatkowo kość się przemieściła. Kolano było tylko stłuczone, ale musieli odsączyć wodę, która się w nim zebrała. Do tego wszystkiego okazało się, że ma dwa pęknięte żebra i obtłuczone nerki. Łydka była rozcięta do kości i utknęło w niej kilka kamieni. Dostał miejscowe znieczylenie a następnie lekaz powyciągał, odkaził i zaszył łydkę.
- Zostanie paskudna blizna, co ? - Zapytał lekarza.
- Pewnie tak. Nie wiem jakim cudem nie zrobiłeś sobie nic poważniejszego.
- Ręka złamana w dwuch miejscach, rozcięta do kości łydka i popękane żebra to nic poważnego ?
- Z tego co mówiłeś wynika, że byłeś w pozycji przy której biodra wypadają ze stawów jednocześnie zrwając więzadła. To by było coś poważniejszego. Czyli w sumie powinieneś się cieszyć, że tylko tyle sobie zrobiłeś.
- Aha - podsumował chłopak.
Lekarz chciał go zostawić w szpitalu na obserwacji ale Sam się nie zgodził.
Wrócił z mamą do domu. Dostał bardzo mocne leki przeciwbólowe i zakaz wychodzenia z domu przez 3 tygodnie. Oczywiście chłopak z nudów po dwuch tygodniach poszedł na jeden dzień do szkoły, pochwalić się pięknym rozcięciem na łydce i resztą siebie. Wytrzymał w szkole kilka lekcji a potem wrócił do domu bo rany dalej bolały a noga od czasu do czasu dalej krwawiła. Na nieszczęście po wizycie lekaża okazało się, że Sam musi jeszcze trochę dłużej posiedzieć w domu, bo popękały mu szwy a w kolanie znów zbiera się woda.
Chłopak się trochę załamał tą wiadomością, nie dość, że nie mógł jeździć teraz na rowerze to musi kolejne dwa tygodnie siedzieć w domu. Ale na szczęście odwiedzali go przyjaciele i siedzieli z nim czasami do później nocy. Był im za to bardzo wdzięczny, bo sam ze sobą w domu, bez zajęcia długo by nie wytrzymał. Sam przeszedł jeszcze dwa razy odsysanie płynu z kolana i wielokrotnie musiał zmieniać opatrunek na łydce. Ręka i żebra na szczęście się zrastały w miarę prosto. Po dwuch tygodniach chłopak znów poszedł do szpitala, ale tym razem żeby ściągnąć gips z ręki i powyciągać szwy z łydki. Gips i szwy zostały ściągnięte w kilka minut i mógł wrócić do domu.
Chłopak szczęśliwy wócił do domu i od razu wskoczył na rower. Podczas rekowalescencji obiecał sobie, że przeleci idealnie nad tym korzeniem. Pojechał na trasę. Tak jak wcześniej, najpierw uspokajał organizm przy źródełku a potem pojechał na początek trasy. Wystartował. Idealnie pokonał wszystkie części trasy. Przyszła kolej na skok nad korzeniem. Rozpędził się jak najbardziej mógł i wybił.
Leciał czysto i gładko. Wybił się jeszcze wyżej niż poprzednio, ale tym razem wylądował idealnie i pojechał dalej.