Nerwowo chodziłam po korytarzu. Siadałam. Wstawałam. Nie miałam pojęcia co mam ze sobą zrobić.
- Ile to jeszcze będzie trwało? - Jęknęłam w końcu, do lekarza, który od początku tutaj ze mną był.
- Blanko, spokojnie. Idę po kawę, chcesz coś do jedzenia.. picia? - Zapytał troskliwie.
- Nie, dziękuję.
Usiadłam na krześle i schowałam twarz w dłonie. Było słychać tylko jeżdżące windy, gdzieś daleko czyjeś kroki, wyobraziłam sobie, jak pielęgniarka krzyczy do lekarza patrząc na ten śmieszny, mały monitorek " tracimy go ". Po plecach przeszły mi ciarki. Nagle do moich uszu dobiegły dźwięki stukających butów, które robiły się coraz głośniejsze, aż w końcu ucichło. Uniosłam głowę i spojrzałam na jakąś kobietę i mężczyznę, kogoś mi przypominali.. ale widziałam ich pierwszy raz w życiu.
- Przepraszam.. Czy nie wie Pani gdzie leży Damian Berchatowicz? - Zapytała mnie kobieta. Dopiero teraz zobaczyłam, że płacze. A mężczyzna obok niej, bodajże jej mąż ma nerwowo naciągnięte rysy twarzy. Teraz zrozumiałam kogo przypominają mi ci ludzie. Oczy tej kobiety były tak bardzo podobne do oczu Damiana, wprost identyczne. Mężczyzna zaś .. nie wiem co miał do niego podobnego, ale przypomniał mi go jeszcze bardziej niż jego żona.. - Słyszy mnie pani?
- Tak, przepraszam. Damian ma teraz operacje. Państwo to jego rodzice.. tak? - Powiedziałam niepewnie.
- Tak, a ty...?
- Jestem jego.. koleżanką - powiedziałam tak, choć wiedziałam, że jestem kimś więcej, a może tylko mi się tak zdawało.. - Damian mnie obronił przed moim ojcem, przeze mnie jest tutaj. - Dodałam już ciszej, a oczy znów zrobiły mi się szkliste.
Słyszałam jak Pani Berchatowicz wciąga powietrze powstrzymując się od wybuchu płaczu, myślałam, że zaraz mnie spoliczkuje, ale ona tylko wtuliła się w męża. Słyszałam jej płacz, czułam jak każda łza spływa jej po policzku, to wszystko przeze mnie.. przecież to jej syn, a ja.. jestem okropna. Nienawidzę siebie.
- O, dzień dobry. - Rzekł znajomy głos, który należał do tego lekarza, który opiekował się mną od kilku godzin. - Rodzice Damiana? - Zapytał patrząc na nich, tylko ojciec chłopaka pokiwał głową, a lekarz uśmiechnął się współczująco. - Proszę Blanko, to dla ciebie. - Podał mi drożdżówkę i kubek z gorącą czekoladą.
- Dziękuję. - Uśmiechnęłam się słabo i wzięłam bułkę i napój.
Właśnie zamaczałam usta w czekoladzie, gdy z sali operacyjnej wybiegł lekarz. Wszyscy skierowaliśmy na niego wzrok.
- Co z nim? - Krzyknął pan Cezary, mój opiekun. To on najmniej z tutaj zebranych to przeżywał, tylko on mógł wydobyć z siebie głos.
- Nie teraz, próbujemy zatrzymać krwotok! - I tyle się dowiedzieliśmy.
Pani Berchatowicz płakała jeszcze bardziej i jeszcze głośniej, mąż obejmował ją i zaciskał powieki bardzo mocno.. powstrzymywał łzy. A ja po cichu pozwoliłam łzom spływać i spływać...
I dziękuję wszystkim za komentarze! <3