Damian uśmiechnął się niezauważalnie i wyprostował.
- Dzień dobry - powiedział chłopak.
Ja przywitałam mamę atakiem kaszlu. Nie mogłam przestać kaszleć, przez co również nie mogłam złapać oddechu. Na moim czole pojawiły się kropelki potu.
Gdy ustało, chwyciłam haust powietrza i zaczęłam szybko oddychać. Dopiero po chwili oddechy stały się miarowe. Mama gapiła się na mnie olbrzymi oczyma, tak samo jak Damian.
- W porządku? - Zapytał chłopak, kiedy mama zakręciła się na pięcie i wybiegła z pomieszczenia, jakbym była jakimś potworem. - Boi się o dziecko. - Rzekł łagodnie Damian, widząc w moich oczach grymas bólu.
Czy te dziecko zawsze będzie stawiane wyżej mnie? Wyżej ponad moje potrzeby, uczucia? Nie chcę dzielić się mamą ani z panem Cezarym, ani z jeszcze nienarodzonym bachorem. Nasz dom za kilka miesięcy zmieni się w spiżarnie pieluch, kaszek, glutowatych zupek i innych świństw tego rodzaju. Nie lubię dzieci, chociaż sama wiem, że kiedyś też taka byłam i też te niefajne rzeczy były mi potrzebne do życia. Westchnęłam.
Damian nachylił się i pocałował mnie. I tym razem nikt nam nie przeszkodził.. przynajmniej nie tak szybko.
- Dzień dobry, Blanko. Witaj, Damian. - Powiedział pan C. po odkaszlnięciu. - Nie chciałem wam przeszkadzać, ale twoja matka mówiła, że coś jest nie tak i powiedziała, że jestem jedynym lekarzem, któremu ufa. Więc sama widzisz, nie mogłem odmówić zbadania cię. Lekarze zgodzili się żeby oddać cię w moje ręce.
- Za to ja się nie zgadzam. - Zaprotestowałam.
- Damian. - Powiedział i ruchem głowy wskazał drzwi. Chłopak skinął głową i wyszedł.
- Skoro on wyszedł, niech wyjdzie też pan. - Powiedziałam i odwróciłam wzrok na okno.
- Blanko..
- Proszę, wyjść.
Wyszedł. Odetchnęłam z ulgą i odkaszlnęłam, lecz moje lekkie odkaszlnięcie zmieniło się w potworny kaszel. Był obrzydliwy, jakby coś się we mnie gotowało.
Zamknęłam oczy i zapragnęłam być blisko babci, tam gdzie mnie nic nie bolało.
Nie udało się. Zasnęłam, ale nie byłam z babcią. Wyciągnęłam rękę i chwyciłam jakiś pręt wystający ze ściany, przyciągnęłam się z łóżkiem do okna. Chwiejnie wlazłam na parapet i przyległam do szyby, ciężko dysząc i kaszląc. Otworzyłam szpitalne okno na oścież i wyszłam na dach. Odczepiłam kroplówki sycząc z bólu i widoku krwi. Ześlizgnęłam się po rynnie, raniąc sobie ręce. I czym prędzej pobiegłam przed siebie w szpitalnych ciuchach.