Nienawidzę przepraszać. Dla mnie jest to ewidentnym przyznaniem się do winy, której bez względu na ogrom odpowiedzialności nigdy nie ponoszę. Gdyby nie mój brak sumienia i wszechogarniający cynizm, słowo to łatwiej przechodziłoby przez usta, nie dławiło w przełyku, nie dusiło do bulimicznych wymiotów. Do cholery nie ma synonimów. Angielskie wyłechtane jak ścierwo ; "sorry" - ma raczej semantykę iście daleką od szczerości i pożałowania swoich czynów.
A jednak przyznaje się, mówię pierwsza przepraszam, godzę. Nie słaby charakter, nie pokora, ,ale jakieś oznaki rozsądku (którego niestety niektórym brak) zakrawającego pewnie gdzieś o hipokryzję, skłaniają do wyciągnięcia ręki, zwalenia na siebie całego chaosu, odpowiedzialnego bycia ofiarą w swoich własnych oczach. I chociaż to przepraszam jest dojrzale aroganckie, ulży....
Jak narazie wszystko mnie bawi
takie dni...
co ja bym bez WAS zrobiła?