od paru minut wpatruję się w ekran monitora i znowu mam problem z wyartykułowaniem tego, co krąży po głowie. świat mnie zadziwia nierzadko w tak przykry sposób, że wolałabym czasem wybrać kompletną nudę. cieszę się, że inni ludzie pozwalają mi się uczyć na własnych błędach i własnej głupocie, dzięki czemu tylko jestem widzem w teatrze tragikomedii codziennych wydarzeń, co jednak zbyt często mnie utwierdza w przekonaniu, że dobrze się dzieje, mając garstkę dobrych ludzi przy sobie zamiast stada nijakich. w pogoni za utrzymaniem własnej wartości ludzie zbyt często zapominają, że to czyny, a nie słowa nas definiują.
mam rzeczywiście dziwny fetysz specjalnego manipulowania tutaj słowem, które nie każdemu jest dane zrozumieć- bywa, że i stali 'czytelnicy', z którymi mam kontakt na co dzień, dopytują się "co autor miał na myśli". dlatego bawią mnie opinie osób, które w życiu widziałam na przykład tylko raz na oczy i którzy z całkowitą pewnością snują domysły, opinie i krytykę, będąc w głębi siebie przekonani, że wiedzą, o czym tutaj wspominam. swoista dwoistość mojej natury ekshibicjonistycznie wyrzuca z siebie wiele relacji i wrażeń, z tego co mnie otacza, ale jednocześnie zatrzymuję dla siebie to, o czym mówić nie chcę bądź nie lubię. nie chodzi o kwestię zaufania czy zrozumienia- po prostu lubię mieć coś swojego tylko dla siebe, to chyba nie powinno nikogo dziwić. z drugiej strony ogromnie cieszę się, że są ludzie, którzy tak mocno wierzą tutaj w moje słowa i relacje z życia- to chyba jest oznaka pewnego zaufania albo może po prostu i ja zyskałam już prześladowczych fanów, w których głowach roją się niezrozumiałe dla mnie rzeczy? cóż, jeżeli tak, to zapraszam swoich fanów na jakieś spotkanie "autor-publiczność", na pewno byłoby to ciekawe doświadczenie.
odliczam dni i godziny. już nie określam odległości w czasie definiując przez miesiące czy tygodnie. już odliczam poranki, wieczory, ostatnie samotne noce, ostatnie doznania zimnego łóżka. ostoja mojego spokoju i nadzieja na odzyskanie równowagi psychiczno-emocjonalnej (nie, żebym dotąd była niezrównoważona- choć niektórzy pewnie to tak widzą) jest już coraz bliżej, choć odległość mierzalna wciąż jest ta sama. życie, jakie chcę mieć, jest coraz bliżej. i choć jestem pewna, jakie mam plany długodystansowe, to ogarnia mnie nowy strach przed nieznanym, bo na niektóre sprawy chciałabym jeszcze czekać. wszystko powinno mieć swój czas w odpowiednim momencie, niezależnie jak bardzo tego chcemy. gdy wszystko przychodzi zbyt łatwo, zbyt szybko, niemal na pstryknięcie palcami, to gdzie znaleźć czas na wyczekiwanie upragnionego, tą przyjemną nutkę niecierpliwości, która potęguje doznania, gdy osiągnie się swój cel? przyznam szczerze, że w tej kwestii jeszcze mam trochę do posprzatania bałaganu we własnej głowie, bo moja przeszłość była tak silna w swojej destrukcyjnej mocy, że do dziś nie zmieniłam wniosków wypływających z lekcji życia, jaką dostałam. co ma się stać, to się stanie. tak jak karma dosięgnie skurwysynów, tak i lepsze chwile nadejdą, gdy będzie na to odpowiedni czas. nie ma co się pieklić i przeklinać, unosząc głowę w górę do boga, bo wszystko ma swój czas i swoje miejsce. są powody, dla których czasem trzeba czekać dłużej i pozwalają one nam mocniej docenić to, co dostaniemy. na szybko da się zrobić tylko kanapkę w maku i kupę na kacu, a wyższa jakość wymaga czasu oczekiwania. wiem, że osiągnę, co chcę, ale nie chcę wszystkiego jednocześnie. życie ma swój urok, gdy potrafi się oswoić cierpliwość. a ja mam najlepsze towarzystwo na świecie do wspólnego oczekiwania. budowania. i realizowania tego, co chcemy zrealizować.
absolutnie nie mam na myśli nic, co mogłoby się kojarzyć ze słowami, że najważniejsze jest gonić króliczka. bo nie chcę go gonić przez całe życie. ale co to za zabawa w berka, gdy złapię króliczka na uszy w momencie, gdy on zdąży ledwo zrobić pierwszy krok w trawę? co to za radość ze złapania, gdy nie goniło się wcale? nauczona doświadczeniem swoim i otoczenia widzę, jakie księżniczkowanie włącza się w człowieku, jak ma wszystko podane na tacy, jak zaburza się poczucie wartości wielu rzeczy, jak zmieniają się priorytety, bo nie docenia się tego, co jest lekkie, łatwe i przyjemne. nieodłączną częścią życia jest jego trud, skomplikowanie i czasem wiatr w oczy- i to też należy doceniać. nie zobaczymy światła, nie znając ciemności. nie docenimy radości, nie znając smutku. a i róża nie pachniałaby tak cudownie, gdyby dla kontrastu nie istniało jakieś śmierdzące gówno.
wierzę, że co ma się stać, to się stanie. nie zmeniam kierunku swojej drogi, tylko nie chcę od razu wskoczyć na szczyt, chcę zaliczyć przynajmniej większość stopni schodów po drodze. ale wiem, że sama zapracowałam na to, co mam. nawet, jeżeli wszystko ma stać się później, niż mogłoby. ale mam przynajmniej czyste sumienie, żadnych pretensji do siebie i satysfakcję połączoną ze spokojem, że zrobiłam wszystko tak, jak być powinno. czasem pod górkę, czasem z górki- ale zawdzięczam to sobie.
a na głośnikach zeus, na 'trochę' inny temat niż wyżej poruszany, ale ostatnio też niesamowicie aktualny:
pokolenie autopromocji, wszystko chce tu i teraz, nie ma czasu na pieprzenie o cierpliwości
życie to bieg, kto nie biegnie umiera, nie ma czasu na zabawy w podchody, mamy tylko chwile na seks;
albo w to wchodzisz, albo cie tu nie ma, sorry, cały fejs już wie że jesteś ex.
jesteś wyzwoloną kobietą jak przystało na nastolatkę,
powiedz, wszystkim poprzednim piętnastu partnerom też wklejałaś taką gadkę?
masz zajawkę na grę w słoneczko? chcesz, słoneczko?
zaproszę tu paru kumpli; to że latasz z zadartą kiecką, nie oznacza, że się kurwisz, luz, chill.
nikt Ci nie zabroni się puścić.
Inni zdjęcia: ... maxima24... maxima24;) patki91gd... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24