jestem chora. głosu nie mam. znajomych z mego miasta takoż.
w związku z czym dzień dzisiejszy, weekend właściwie cały zaplanowałam niesamowicie dynamicznie:
- leżenie w piżamie przez dzień cały, trzy dni właściwie. z drobnymi elementami nauki.
zadzwoniła ada. że będą. i byli.
z leżenia dupą do góry nici, dzięki bogó wreszcie coś się dzieje. dużo się dzieje.
poszliśmy do piano, a w piano pianino. i alex na pianinie. i piski i ochy i achy i fanka tak oddana, że nie wiem z jakiej paki, ale nawet ja dostałam dwa darmowe drinki. i miło i fajnie i ada, tak nagle ada i to przed 23! no super. i nawet kamila się znalazła. siedzimy we trzy, ja wreszcie poza domem, z jednymi z najważniejszych dla mnie ludzi, super wieczór, jeden z lepszych ostatnimi czasy. najlepszy od dawna właściwie. apropos resocjalizacyjnych kamilowych przeżyć, chwalę się jej, że mój chłopak się zmienił, że już trzy miesiące nie pije, że wszystko jest na jak najlepszej drodze. super. zaczynam w to wierzyć, ufać mu, no super. 'a gdzie jutro pracuje?' nie wiem, tu, tam, straciłam rachubę. bo mój mąż ma dwie prace. podskoczę, zapytam.
i poszłam zapytać, powiedzieć, że szkoda, że go nie ma z nami, bo fajnie, na gitarze by z alexem pograł, był ze mną, misiumisiu.
a on z piwem w jednej i papierosem w drugiej ręce.