jedyne co mnie teraz obchodzi to moje własne poczucie, że jest w miarę ok.
jednak jak może być ok, kiedy moje nerwy są na granicy wytrzymania, w szkole idzie mi fatalnie, a do domu nawet nie mam ochoty wracać. najchętniej przeprowadziłabym się do kogoś kto robiłby mi herbatę w zimny wieczór, opowiadał bajki na dobranoc i przytulał, kiedy będę słodko spać. niestety to odpada.. jest to nierealna wizja przyszłości, może dalekiej, a może bardzo bliskiej. już teraz wiem, że nigdy nie będę szczęśliwa. nie zaznam spełnienia w swoim życiu, nie w takim jakim jest ono teraz. musiała bym przeprowadzić w nim gruntowny remont, na który zwyczajnie nie mam ani siły ani ochoty. za dużo zamieszania z tym wszystkim. bo kogo obchodzi, że zamiast do 5.52 wolałabym pospać do 8.27. to wyłącznie mój problem, tak samo jak to, że nie umiem sobie poradzić z 786543457678876 innych małych spraw i z 7654324356457687675432234567 innych większych spraw, które mają wpływ na to czy się dzisiaj uśmiechnę czy też nie. i w dupie mam to wszystko, jak na razie.