Ostatnio pewna osoba nazwała mnie śpiochem, mimo tego, że sama nim jest, dlatego dodaje stosowne zdjęcie (przerobione dawno, dawno temu przez Sandrę). Jednak to zdjęcie jest nieważne, ponieważ chciałbym żeby na tym photo blogu zapisywać jakieś swoje przemyślenia (chociaż nie wszystkie nadają się do publikacji

), czy też ciekawsze kartki z kalendarza (rzadko, ale jednak się zdarzają

).
Tak więc dzisiejszy dzień po raz kolejny uświadczył mnie w przekonaniu, że bardzo niezdrowo jest coś planować... No bo planowałem, planowałem i co z tego mi zostało? Zawód. Niby nic się nie stało, prawdziwy drobiazg, a jednak kiedy jesteś nastawiony na to, iż coś się wydarzy i traktujesz to prawie jako fakt dokonany, a to wali się jak przysłowiowy domek z kart, to pozostaje w tobie dziwne uczucie. Czujesz, że nad niczym nie panujesz, że co nie wymyślisz będzie źle... Tym bardziej nie zamierzam planować z góry jakiś większych i ważniejszych spraw, ponieważ jeżeli zawód rósłby wprost proporcjonalnie (zajechało fizą

), do rangi nie spełnionego planu, to mogło by naprawdę zaboleć... A ja nie lubię bólu. Leniwy oraz nic nie wnoszący do mojego życia dzień mijał sobie i mijał, aż padła propozycja wieczorowego wyjścia pod stadion na spektakl. Było oczywiście świetnie i takiego wieczoru jakoś ostatnio potrzebowałem... Wyjść ze znajomymi, pośmiać się z średniej jakości dowcipów (pozdrawiam w tym miejscu Lesia

) i po prostu z kimś pogadać. Był to całkowicie nie planowane wydarzenie tego dnia i przekonuje mnie, że nie powinienem sobie niczego zakładać. Bo tak jest chyba lepiej, a przede wszystkim wygodniej... A ja jako śpioch i leniuch ukochałem sobie wygodę.
Kolejna sprawa to dzisiejsze słowa Adama: Norbert fajnie, że wbiłeś się w ekipę i jakoś odnawiamy kontakt (może nie dokładnie tak, ale właśnie to miał na myśli). Ja też się cieszę. Cieszę się jak cholera, bo lata spędzone pod netto mimo, że raczej bezproduktywne i spędzone na rozmaitych głupotach, to świetnie wspominane. Jeszcze pół godziny temu przeprowadziłem z kimś rozmowę na gadu. Z jednej i drugiej strony posypały się złote myśli, wymiana światopoglądów, a nawet odważyłem się udzielić jakiś rad... A trzeba mieć dużą odwagę żeby komuś coś radzić. Powoli zaczyna docierać do mnie, że to jak chciałbym żyć jest jedynie mrzonką, a mój światopogląd jest raczej idealistyczny... Ale dobrze mi z tym. Czegoś trzeba się trzymać.
Wzięło mi się dzisiaj na przemyślenia... A co tam!

Spektakl dobry, bo jak to zauważył Adam, interakcyjny. Wspomniana interakcja sięgała tak daleko, że kiedy jeden z aktorów machnął mi przed twarzą pochodnią, to poczułem ogień na swojej twarzy... Dziwaczne doświadczenie, ale z całą pewnością zaskakująco nowe i ciekawe. Można się poczuć jak część przedstawienia. Później standardowo Alibi i dziewczyny, która mi zrobiły "chcicę" na bal maturalny, żeby trochę potańczyć... Ale nic straconego- trzeba kiedyś do trojki uderzyć!
Pozdrawiam wszystkich, z którymi dobrze się dzisiaj bawiłem:
-Madzię,
-Martę,
-Anię,
-Młodego,
-Adama,
-Kubę.
Oraz kilka solenizantek, życząc im raz jeszcze wszystkiego co sobie wymarzyły:
-Turkowiaczka,
-Nowacką,
-Rembosia.