Bo trzeba mieć choć jedno korzystne zdjęcie.
Wrócę do bloga. Takie postanowienie końcowo-szkolno-roczne.
Żebym ja tylko jakiś pomysł na posty miała.
Mogłabym wrzucać moje opowiadania. Ale z reguły blogi prowadzone w ten sposób kontynuują poprzednią treść. U mnie byłyby to 'jednoaktówki'. Dlaczego ludzie, którzy mogliby coś robić nigdy nie mają weny?
Dziś pierwsze prawdziwe spotkanie z Marleyem. Wciąż nie mogę uwierzyć. Że się znamy. Że tak dobrze. I że tak krótko.
Hmm to będzie dziwne, a zarazem ciekawe doświadczenie.
Rozmawiałam z moim O. - cieszę się jego szczęściem. A nie, chwila, to jest nieszczęście. Ale na razie nie ma zamiaru tego odkręcać. Ma rację. Rozstań się nie odkręca.
Jestem beznadziejna. Zawsze zakochuję się nie w tych co trzeba.
Oni są beznadziejni. Powinni być 'tymi co trzeba', tylko dlatego, że się w nich zakochałam. Zasługuję na to! Albo inaczej: każdy na to zasługuje. Tylko mnie się nie dostaje.
Boże, cały post spędziłam na narzekaniu!
A jestem naprawdę nienarzekająca osobą. Tak na codzień. Tak z reguły.
Oj tam, oj tam, czasem trzeba ponarzekać.
Ale jestem szczęśliwym człowiekiem. Bo słońce za oknem, bo okulary brudne, bo ktoś dostepny, bo nowa osoba, bo stary znajomy, bo ciaśniejsze węzły, bo znajomość się rozluźnia, bo zaraz wakacje.
A to się łączy z końcem roku. A tego nie chcę. Bo rocznik '94 odchodzi do liceum. To nie jest żaden powód do radości.
Ale może zwrócę uwagę na coś/kogoś innego.
W każdej sytuacji trzeba szukać plusów.
Sucker love is heaven sent.
You pucker up, our passion's spent.
My hearts a tart, your body's rent.
My body's broken, yours is spent.
Carve your name into my arm.
Instead of stressed, I lie here charmed.
Cuz there's nothing else to do,
Every me and every you.
Tak, tak, wciągłam się w Placebo