Zabijam się. Wiem, że to mnie zabije. Wiem, że będę tego żałować. Ale nie potrafię przestać. To jest pęd na oślep. Pęd w stronę śmierci. Kawa, papierosy, śmieciowa chemiczna cola diet, a dziś drugi dzień jak nic nie jem. Włosy mi wypadają, cera się psuje, czuję się źle psychicznie i fizycznie. Jestem ciągle gruba.. Mój chłopak jest na skraju. Kocham Go i nigdy nie przestanę, kocham po grób, po moje ostatnie tchnienie. Zrobiłabym dla Niego wszystko. Próbowałam wrzucić anę z mojej głowy, jadłam 'normalnie'. W efekcie przytyłam i załamałam się, ale nie powiedziałam mu o tym ani słowa.. nie chciałam Go martwić. Wiem jak bardzo się przejmuje moim zdrowiem. Nie chcę przed nim udawać, okłamywać, i jednocześnie nie chcę mu opowiadać o tym piekle, martwić moją chorobą. Chcę już się wyleczyć, być zdrowa, a zarazem nie chcę przytyć, boję się zostać bez any. Każde powstanie rano z łóżka to męka, wyprawa na mount everest. Od momentu, w którym tylko otworzę swoje oczy, czuję ból. Pod skórą czuję kości, przed lustrem widzę grubasa, każda waga pokazuje inną liczbę.
Mój chłopak zasługuję na zdrową dziewczynę... kocham Go na tyle mocno, że zrozumiem, kiedy będzie chciał wreszcie być szczęśliwy i mnie zostawi.
Już świta za oknem. Zostało mi półtorej godziny snu. Jestem ciekawa ile kaw jutro jebnę, żeby chociaż móc chodzić..
Zniszczę się, kurwa.