wstaję z łóżka, choć wcale nie mam na to ochoty. Jem, ale tyle, żeby dać radę trzymać pion. Więcej nie przełknę. Łapię się na tym, że wybieram numer w komórce i niemal od razu rezygnuje.. nie wiedziałabym co powiedzieć, jak ując to, co czuję, nie oskarżać, ale uświadomić.
Bezradność, bezsilność, zagubienie, rezygnacja. To są moi jeżdźcy apokalipsy...
Zaskakujące jak niewiele osób nie zdaję sobie sprawy, jak silne emocje wzbudza w innych.. Może ja też taka jestem? taka troche niedoiformowana w najistotniejszym temacie?
Dlaczego nie potrafimy znaleść w sobie wystaraczająco dużo siły, żeby przestać analizować, już nie chcieć zrozumieć, zwyczajnie odpuścić....?? a może przeciwnie??porozmawiać?? czego się boimy?
wiem, czego boję się ja, bo boję się. cholernie.
ponoć to ostatni etap samotności, kiedy przestajemy wstydzić się własnego strachu...
"(...)to była rozpacz. Ścinająca jak gilotyna. Bezsilność i wściekłość. I świadomość, że nie ma odwrotu, że nie da się niczego cofnąć, wymazać gumką tych wszystkich zmarnowanych lat, które tak bezmyślnie przeciekły mi przez palce. Coś przeoczyłam."
E. Wojnarowska