Dziś jedno z wielu zdj. zrobionych po drodze ze spotkania do bierzmowania <samotnie :[>
Nic mi się nie chce.
Serio -> nic a nic...
Zostałam dzisiaj zdołowana przez nauczycieli.
Ale czegoś się nauczyłam - z nauczycielem nie wygrasz. Poza tym chociaż mamy wolny kraj nie powinieneś wyrażać swojego zdania bo będą się czepiać.
Co z tego, ze mam rację i gimbal naprawdę jest dla nas, a nie dla nauczycieli.
Wcale nie podnosiłam głosu. Pytałam - otrzymałam odpowiedź, która mnie nie zadowoliła i wyraziłam spokojnie swoją opinię. No, ale przecież lepiej później iść do wychowawcy powiedzieć, ze zachowałam sie tak, czy tak.
To nic, że wychowawca sam przyznał, że mam rację i gimbal jest dla nas. I nie jest to koniecznie nasza wina, że nie mamy przygotowanego przedstwienia, ze nie powinno się nas za to ganić <czyt. opierdzielać>.
Przecież mogliśmy nie zapraszać nauczycieli!
Oczywiście.
Nikt na to nie wpadł. Bo przecież na pewno moglibyśmy urządzić szkolną imprezę bez obecności belfrów.
Ale przecież łatwiej jest powiedzieć wychowawcy, że ja zrobiłam błąd.
Ale nic się nie stało. Pani się nie obraziła tylko zrobiło jej się przykro.
Jeśli tak - no mnie też przykro.
Ale bardziej mi przykro, że kobieta nie potrafiła załatwić sprawy tak nieistotnej ze mną. Nie potrafiła mi powiedzieć prosto w twarz, że jej się nie podoba to co powiedziałam, czy, że ma inne zdanie. Wolała zawracać głowę wychowawcy i skarżyć mu się na mnie.
Ale przecież ona w ogóle nie ma do mnie żalu.
Wcale nie jest zła.
Nie obraziła się.
Absolutnie.
Jak to dobrze, że gimbal już w tą sobotę.
A potem spokój... przynajmneij na chwilę.
Nie będą się drzeć, że nam sie nie chce tańczyć i musimy zostawać po godzinach.
Ja pierdole... jak ja się cieszę, że to już osattnie klasa.
Serio. Mam dość. W sumie prawie wszystkiego i wszystkich.
Jedyną pociechą jest przynajmniej dla mnie wybieranie muzyki na ten gimbal. Jakoś się odstresuję...
Jeszcze kurde do cholery nie ma treningów... za chwilę tutaj zwariuję... wszystkto mnie denerwuje.
WSZYSTKO I WSZYSCY.
Muszę wziąć odwyk od tego zjebanego świata.
Nawet nie mam takiej zrytej psychiki żeby sobie ulżyć jakimś cięciem albo inną formą okaleczania się...
No kurwa za chwile mi chyba mózg wybuchnie...
Ja chujkurwajapierdolęnocholerajasnakurwa. Już mi chyba lepiej.
Moimi jedynymi światełkami w tunelu są:
- Możliwy wyjazd do kina na Hobbita z... :3
- Możliwy przyjazd do Domy Bestofrendziocha <smilepleas> w drugi tydzień ferii <zapytam i ci powiem>
- Treningi już za tydzień
- Widzenie Bado Natali Wariata na treningu za tydzień : ]
Tak, że ogólnie wychodzi na plus, chociaż dzisiaj mogę powiedzieć, że jestem mega na minusie. Ale - co tam. Dupa. :P
Mam ochotę jakoś pofiliozofować ale nie wiem o czym. Serio, pusto we łbie.
<wiecie, że kiełbie to takie małe rybki? O_O>
Może na następny raz ktoś mi poda jakiś pomysł co? A nie, że ja się ciągle produkuję. :P
O - jaki ładny cytat;
Czym jest szczęście? Tym, że gdy przychodzą nam do głowy wspomnienia bólu i łez, potrafimy je stłumić, nie myśleć? Czy tym, że ten ból, nie pozwala upaść, przypomina, że wciąż żyjemy?
I to jest temat do refleksji!
Ale... tak naprawdę, przecież na szczescie nie ma definicji...
Ktoś może być szczęśliwy nie mają żadnych dóbr materialnych, a ktoś dopiero, gdy ma ich mnóstwo.
Podobno pieniądze szczęscia nie dają. Teraz ludzie wymyślają durne teksty typu "ale można za nie kupić żelki, a to już bardzo blisko szczęścia". Ale przecież pieniądze mogą dać szczęście. Nie tylko dzięki temu, co nmozemy za nie nabyć. Człowiek jest szczęśliwy posiadając książki, samochody, pasję lub rodzinę. Może być również szczęśliwy mając dużo pieniędzy.
Owszem - pieniadze same w sobie nie dadzą szczęścia. Ale przecież każdy z nas odczuwa inaczej. Każdy ma inne pragnienia. Nawet jeśli wielu będzie uważało za płytkie pragnienie posiadania wielkiej fortuny, to spełnienie tego marzenia też może dać szczęście. Osiągnięcie celu...
Nikt tam w górze nie sprecyzował, że szczęscie mamy tylko dzięki jednej drodze życia.
Czy satysfakcja lub zadowolnenie to nie prawdziwe szczęście?
Może nie każdy zdobędzie "pełnię szczęścia" postępując tak jak inni. Ktoś będzie szczęśliwy będąc ksiedzem, bedąc w zakonie, a ktoś będzie naprawdę szczęśliwy wiodąc inne życie. Po prostu on ma taki charakter, tak się ukształtował i takie jest jego przeznaczenie by żyć w ten sposób i w takiej drodze osiągną radosć.
Czy Hitler albo Stalin nie mogli być szczęśliwi? Przecież też byli ludźmi <poniekąd ;P no - nie bardzo, ale gatunkowo to tak>, kto wie - może czuli radość robiąc to co robili <dowodzi to ich bestialstwa, ale szczęśliwi może i mogli być :P>.
Szczęście przecież też nie musi być wieczne. Czasem to tylko krótki przebłysk. Czasem to ogromny ból i smutek, ale ze świadomoscią, że robimy coś zgodnie ze swoimi przekonaniami. Podejrzewam, że nawet ludzie ginacy na wojnie byli szczęsliwi. Nie mówię o tych chwilach "w cywilu" tylko o tym czasie, gdy ginęli. Czy nie byli na swój sposób szczęśliwi, że umierają po, ich zdaniem, dobrej stronie barykady, że skoro już muszą zginąć to zginą za coś, co kochają?
Ja... mogę powiedzieć, że jestem szczesliwa. Nie chodzi o to czy ból mnie przytłacza, czy mogę go od siebie odsunąć. Jestem szczęśliwa bedąc sobą. Moze to brzmi dziwnie, ale póki robię coś zgodnie ze swoim sumieniem, choćbym przez to miaął później mieć przykrości - jestem szczęśliwa.
Na swój własny, dziwny, może dla wielu niepojęty sposób.
Przecież nie muszę się uśmiechać kiedy ejstem radosna. Czasem wtedy akurat chcę płakać.
Czy ktoś mi zabroni?
A ból, cierpienie, ciężkie doświadczenia...
One stanowią ważny element szczęścia nie przez to co z nimi robimy, czy pozwalają nam pamiętać o życiu, czy od nich uciekamy.
Tworzą szczęście przez to, że nas kształtują, przez to, że ten ból, łzy i strach to my.
Cała nasza czysta esencja. Nierozerwalna część naszej osobwości, naszego przeznaczenia, naszego jestestwa, naszego niepowtarzalnego JA.
Bo czym bylibyśmy bez wad, bez cierpień?
Na pewno nie sobą.
Na pewno ludźmi nieszczęśliwymi...