Tak, wiem. Ale przynajmniej jest aktualne, prawda? No właśnie. Sęk w tym, że jest tak aktualne, że już bardziej się nie da, fakt. A to jakie jest gatunkowo... no przecież bym nie wyszła na dwór robić zdjęcia, zrobiłam to przez okno, nie? Logika!
Nieźle, lublinianie, nieźle, co? Wcaale nie jest źle. A wiecie, co jest w tym wszystkim najlepsze? To, że naprawiam dziś pourywaną, połataną i skołataną relację z domem i z łóżkiem, to przede wszystkim. Co tak na mnie patrzycie? Sądzicie, że nie mam odpowiedniego pretekstu do tego, nie mam prawa, zaświadczenia o poczytalności? Ha! Mam tysiące konstruktywnych pretekstów! Co do zaświadczenia... (zamazany tekst)
# pretekst 1 - śnieg. Zresztą Śnieg też. Przecież nigdy nie lubiliśmy fizyki, nawet jak się miało luzacką czwórkę. Co do pogody to nie powinniście mieć więcej pytań. Co, chcecie żebym zamarzła gdzieś w "zaspie" (toż to góra śniegowa! Kordiańskie Mount Blanc!) i żeby odkopano mnie za jakieś kilka tysięcy lat po epoce Wszystkim-Się-Poprzewracało-W-Bardzo-Konkretnym-Miejscu? Z drugiej strony to mogłoby być interesujące. Czy śnieg jakoś szczególnie konsekruje młodość?
# pretekst 2 - no samolotem to ja przecież nie latam do szkoły, a szkoda, naprawdę. Taki hugokopter by się przydał... to takie białe, wredne, małe, zaniedbane, podskakujące na... drodze, z tabliczką, na której jest napisane "KAWKA przez KRASIENIN, JAKUBOWICE KONSKIE"... no litości. Naprawdę jest tak napisane. W ogóle to denerwuje mnie takie ogłoszenie w jednym busie. Bo jest tak: OGŁOSZENIE!! No sorry bardzo. Przecież albo się pisze jeden, albo trzy wykrzykniki, no co to mają znaczyć dwa? Szatany!
# pretekst 3 - właśnie sobie czytam na forum, że nikt nie idzie do szkoły. Ja bardzo się cieszę, że się nie ośmieszę.
# pretekst 4 - jakbym poszła do szkoły, to bym nie obejrzała, a nawet nie zdążyła dotrzeć na skoki. No przecież po tym, co zrobił Kamil podczas ostatniego konkursu... nawet nie wiecie, jaka byłam szczęśliwa. W końcu po raz pierwszy widziałam go na indywidualnym podium!
# pretekst 5 - nie umiem na kartkówkę z chemii. Alkany, fenole... jeden wieczór? Śmiech na sali. Całego życia mi trzeba...
# pretekst 6 - nie będę miała 100% frekwencji! To jest właśnie w tym najlepsze. To takie... lizusowskie. Jak sobie przypomnę, co przeżywałam, kiedy odbierałam na koniec roku nagrodę za frekwencję... taki wstyd! Zabiję, gdy to usprawiedliwią. Chociaż kiedyś uciekliśmy z informatyki... No way, nie mogę mieć 100% frekwencji! O nie, nie. Drugi raz w życiu tego samego błędu nie popełnię.
# pretekst 7 - nie będą mi udowadniać, że nie umiem biegle poruszać się po lekturze, którą aktualnie omawiamy. Przecież czytałam, a to, że całkowicie umknęły mi jakieś Wołoszczyzny, Olszynki i inne cholerstwa... Jestem ostatnią osobą, której można zarzucić nieznanie treści. W końcu przy czytaniu robiłam notatki, bo przecież lektura bez opracowania, gdzie ja bym to potem znalazła? Z drugiej strony można się przemęczyć przy jednoczesnym czytaniu i pisaniu tego, kto o czym kiedy i jak powiedział. Bo nie lubię jak coś czytam, a oni mi sugerują, jak ja mam to rozumieć. Najbardziej zabolało mnie to przy "Panu Tadeuszu". Bo czytam o Robaku, to było chyba pierwsze przedstawienie postaci, a oni już napisali, że to ojciec Tadeusza. Szatany! Przecież to skandal! A co by było, gdybym nie pamiętała o tym fakcie, co zresztą jest mało prawdopodobne, no ale co by wtedy było? Właśnie, że by nic nie było, bo bym zamordowała tymi ręcami!
# pretekst 8 - nie będziemy na celowniku wychowawczyni. Och, no bo przecież stary numer! Uciekliśmy z lekcji, raz moja grupa, raz ta druga... Oczywiście już cała szkoła wie, nie możemy nigdzie wychodzić, nawet na sekundkę. Zastanawiam się, czy to dotyczy też zakazu wychodzenia ze szkoły do domu, do toalety... Filmów też nie będziemy oglądać, żadnych akademii, święta szkoły... Z tego zresztą się ucieszyliśmy, bo przecież każda klasa ma coś przygotowywać, kompletnie bez sensu. O dniach młodzieży, no przepraszam? Każda klasa, dziesięć minut... Kiedy poruszyliśmy to na lekcji wychowawczej, to jakoś nikomu nie widziało się w to angażować, więc się ucieszyliśmy w sumie, że nie idziemy. No ale z drugiej strony miałyśmy śpiewać, także tego... niefajnie bardzo, cóż. W ogóle, to gdybyście słyszeli wychowawczynię... "Macie mi coś do powiedzenia?". Rygor. Tak w sumie było do zawsze, no ale ta rozmowa... Niby mnie to nie dotyczyło, bo to nie moja grupa, ale czułam wstyd i zażenowanie, nie wiadomo po kiego. Och, no i nagana od wychowawcy, obniżone sprawowanie, prawda? Nie wiem dlaczego, ale zawsze skarżą się do matematyczki. Pewnie dlatego, że była z nami na wycieczce i też widziała naszą wychowawczynię w różowej piżamie... to zbliża, wierzcie mi. Scenariusz zawsze ten sam:
Pani: To wy o tym nie wiecie? Wychowawczyni wam nie powiedziała?
Oni: (znaczące miny) Zamiast godziny wychowawczej mieliśmy polski! Nic nie wieeeemyyyy!
albo:
Oni: Oj, proszę pani. Mieliśmy dziś trzy polskie! Zamiast godziny wychowawczej!
Pani: Przecież wy co tydzień tak macie... Powinniście się przyzwyczaić.
Pod tym względem raczej się z nimi nie utożsamiam. Jakby nic nie mam. Bo w większości przypadków dowiadujemy się o wszystkim w swoim czasie. No ale można mieć obiekcje, można.
Wiecie, że on grał w reklamie ketchupu? Mój psor od historii! To zadziwiające, jak dużo jeszcze nie wiem o tym człowieku. W ogóle to ostatnio wyjaśniał nam uszczypliwe zasady języka polskiego na przykładzie zdania: "Kotek łapie myszy". No coś przeuroczego! Teraz zamiast "Ej, psssss! Zro-zu-mia-łam che-mię!" wołamy z koleżanką "Kotek łapie myszy!". To nasz umowny sygnał. I wtedy - wie o tym każda z nas - wtedy wiemy, kto właśnie przechodzi korytarzem. "Mafia. Mafia everywhere". W ogóle to ostatnio pisaliśmy wypracowanie, buahahahah. Klasowe. Z historii. Rozszerzonej. Z Napoleona. Bonapartego. W godzinę lekcyjną. W czterdzieści pięć minut. Możecie się śmiać. Oddałam pustą kartkę, byłam z siebie naprawdę dumna. Zresztą koleżanki też były ze mnie dumne. No ale po tamtym feralnym wypracowaniu... Pomyślałam sobie "A niech spada, nie piszę!". Napisałam dodatkowe, ale nie obowiązkowe. Logika, co nie. Potem żałowałam, że jednak oddałam tylko z napisanym tematem (matko kochana, co on wymyślił). Potem w głowie miałam wizję, że oddaję kartkę z napisem: "Może się Pan czuć wielce zaszczycony, ponieważ postanowiłam oszczędzić Panu mojego kolejnego, potwornie nudnego wypracowania". Epickie! No ale ja przecież nie miewam takich pomysłów wtedy, kiedy trzeba, cóż. W ogóle to chyba ruszyło go sumienie ostatnio. Bo jak dałam pustą kartkę, a on nakreślił mi kosmatą jedynkę, to koleżanka do niego, że wcale się temu nie dziwi i że gdyby ona miała na wypracowaniu napisane "Poprawnie pod względem językowym, ale potwornie nudne!!!", to by się obraziła. No i on wtedy jakby się uśmiechnął i jakby na mnie spojrzał. A ja jakby zrobiłam gniewną minę, ale też jakby się uśmiechnęłam. Wybaczyłam na miejscu. Buehehehe. Ale wiecie, że ja sobie żartuję, prawda? Tak ciężko żyć tu tak sobie z obsesją płci męskiej! Chociaż to tylko sam szacunek i szczera sympatia. Żeby napisać kilka książek i kilkaset publikacji? I uczyć w podrzędnej szkole? I bić się ze mną na wzrok?! Ze mną, ZE MNĄ?!
Niemniej odnajduję cechy Snape'a. To przez to. Naprawdę.