photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 10 MARCA 2013

XX.

Przyszłam, bo przegrywam w kierki. To takie żenujące, wiem. Prawa dłoń zmarzła mi tak, że... mi zimno. Źle mi pisać. Umieram.

Początek wyszedł jakoś pesymistycznie, nie wiem dlaczego. Nie jestem dzisiaj pesymistką. Nie zmienia to jednak faktu, że mam bardzo zimny pokój. Niech się to już skończy, błagam. Już wolę jak jest lato i wszyscy schodzą się do mojego pokoju, żeby się ochłodzić, bo to najzimniejsze pomieszczenie w całym domu. Tak, właśnie tak. Nie licząc korytarza, no ale przecież go nie liczę, prawda?  W ogóle to bodajże we czwartek - w ten piękny dzień, a przynajmniej piękny południowy dzień... źle. W czwartek po południu, jak wracałam do domu to miałam wrażenie, że jest późna jesień. Ciemno, zimno, liści nie ma, śniegu zresztą też... Właściwie to jak powinno pisać się "zresztą"? Przez całe życie żyłam z przeświadczeniem, że łącznie, a tu dostaję wypracowanie ze swoimi dwoma błędami ortograficznymi (!!!) i podkreśleniem tegoż wyrazu, no przepraszam bardzo? Dziś czytam książkę, patrzę - no kurde, przecież to się pisze łącznie? Więc przepraszam bardzo, co to ma znaczyć? Zresztą (!!!) miałam jeszcze jeden błąd. Wydaje mi się, że to było nie z przysłówkiem. no to napisałam łącznie, ale przecież znowu źle, bo jakżeby inaczej? Dwa błędy ortograficzne. Hańba. Właściwie to mogłam pójść i zapytać, co do za dwa wonty dotyczące mojej osoby, ale nie poszłam. Nie jestem kłótliwą osobą, nie zależy mi, a poza tym może by znalazła mi jakiś jeden, źle policzony punkt i bym miała dwóję... Nie lubię wypracowań typu maturalnego. Zawsze mam tróję, raz tylko zdarzyła się dwója (z tego wypracowanie byłam wręcz dumna, to było bodajże o Rolandzie) i raz czwórkę - to chyba z III cz. Dziadów. I tak to jest. W ogóle nie dokończyłam o czwartku. Sęk w tym, że miałam wrażenie, że to późna jesień, a nazajutrz... jakby był środek zimy i tak jakby wiosna i lato nigdy nie nadeszły... Wzruszające. Tak, dziękujemy za wypowiedź, Snape. To był komentarz na miejscu, naprawdę.

Co ja piszę?

Przeczytałam "Nad Niemnem". W dwa dni. Właściwie to pewnie w cztery, ale cicho. Co to za niezrozumiałe czytanie w szkole, kiedy przebrnęłam przez dwa rozdziały... nie liczy się! Przeczytałam "Nad Niemnem" w dwa dni. No przecież to nie encyklopedia, żeby się tym szczycić, no ale co z tego. Teraz dwanaście ciężkich, szczerozłotych koron moją głowę zdobi. Na początku mi się nie podobało. Bo Orzeszkowa odwaliła jakiś opis przyrody na samym początku. Nie lubię, jak właśnie tak zaczyna się książka. Nudne. Zniechęcające. Sorry, ale nie. Wkurzało mnie, jak szczegółowo opisywała wygląd każdego, kto tylko napatoczył się w książce. Potem się przyzwyczaiłam do jej stylu pisania. Trochę więcej gadżetów niż u Prusa. Trzeba przywyknąć. No a potem mnie wciągnęło. I w zasadzie większość przeczytałam w sobotę. Zauważyłam, że koncepcja trochę Prusowa. Bo u niego był bohater będący na pograniczu romantyzmu i pozytywizmu, a tutaj jest bohaterka. Tak mniej więcej można to określić. Podobała mi się bardzo. Zetknięcie wsi z arystokratami, bardzo. Miłe zaskoczenie główną bohaterką, naprawdę. W porównaniu z tą łęcką... Och, napisałam ją z małej litery, jaka wielka szkoda... Ma nam zadać wypracowanie z łęckiej, chyba nie oprę się wizji nawrzucaniu tej... kobiecie. Jadwiga nie wkurzała mnie tak jak ona. Doszłam bowiem do wniosku, że to bardzo zdrowo umieścić taką postać w książce. To szyk panna była przecież. Podobała mi się ta zaradność i gospodarność. Opisane po mistrzowsku. Ale i tak mnie wkurzyła, ale było miło ją poznać. Ona wkurzyła mnie tak zdrowo, pozytywnie, nie to ca ta lecka. O, jeszcze lepiej. Nie trawię tej... kobiety. A sam wątek miłosny... nigdy jeszcze przy żadnej lekturze nie miałam takich odczuć. Można je śmiało przyrównać do tych, które ujawniają się podczas czytania dobrych fanfików o Sami-Wiecie-Kim. No dziwne! W ogóle to cały czas miałam wrażenie, że to czytałam. Mam dobra intuicję. Bo legendę o Janie i Cecylii omawialiśmy w szóstej klasie, nawet wypracowanie było. Zresztą na początku zwiodło mnie imię tego Jana, potem stwierdziła, że to nie była Cecylia, tylko Justyna i dodałam jeszcze zatarte wrażenie po przeczytaniu tej legendy, która sama w sobie, bez znana kontekstu jest... mało atrakcyjna. To właśnie przez to wszystko z taką cierpiętniczą miną zabierałam się do czytania. No ale lektura zaskoczyła mnie absolutnie pozytywnie, bardzo się cieszę. Czuję, że to właśnie pozytywizm jest epoką, którą lubię. Prus, Orzeszkowa, jest cudnie. I powieści, powieści. Gdy przyjdą czasy Młodej Polski będę wyżywiona jak nigdy dotąd. Idee romantyzmu to mi się na początku podobały. Wiersz "Król Olch", "Giaur", "Konrad Wallenrod"... było ciekawie, naprawdę. Ale potem... po Werterze, Kordianie, Gustawie... coś się przewraca w żołądku. Toż to jakieś mimozy, a nie mężczyźni! Więc, naprawdę. Po romantyzmie pozostał mi tylko dogłębny szacunek do Mickiewicza. Sorry, Słowacki, no sorry. Te twoja dziwna zażyłość z matką, ten twój Kordian... cenię cię tylko za tekst: "Pękła żmija - Jezus Maryja!" i "Boże, pochowaj nam króla". To dwa najlepsze teksty z całej twojej książki o całym tym Kordianie. C'est la vie.

Co do wczorajszych zawodów drużynowych, to oglądałam z emocjami, a jakże. Miałam jednak pewnie obiekcje, no bo skoro Norwegowie nie będą pajacować, to co nam pomoże przecisnąć się obok Austrii, Niemców i samych wikingów? Skakaliśmy dobrze - znaczy poprawnie - ale krótko, z niedosytem. Kruczek potem zaszalał z belką, trochę gwiazdorzył. Poitner, to jeszcze z niego żaden nie jest. Nie wiem, czy opłacało się to w pierwszej serii, ale w drugiej na pewno. W ogóle naprawdę się obawiałam, bo przecież biliśmy się o brąz z Austrią. No i tak kurde sobie myślę, że przecież trochę z nami nędzne. a potem, to, co zrobił Schlierenzauer... przecież on kompletnie zawalił swoje skoki! I nie dość, że krótko, to się jeszcze potem dowiedziałam, że nie skakał z  obniżonej belki! Toć przecież nasz Kamil skoczył z niższego rozbiegu, a miał lepszy wynik! Także tego. Drugi brąz, nie? Lubimy fińskie skocznie, oj, lubimy. 

Dziś czekamy na indywidualne medale. Medale!