Przeszłość. Tak nieumiejętnie uciekam od niej, chwytając się byle poręczy, byle deski, z pozoru stabilnej. I tak bardzo rozczarowywałem się, gdy łamała się, gdy nie dawała mi się podnieść, gdy po raz kolejny powodowała upadek wgłąb tej otchłani, jaką jest przeszywająca mnie samotność, pustka. Czuję, jak moja dusza i umysł błąkają się bez celu w próżni, z dala od normalności, ludzkich rzeczy.
Ale rozczarowania były tylko z początku. Teraz chwytam się odruchowo... I choć przeważnie spodziewam się kolejnego upadku, wciąż nie mogę przestać ufać, że kolejna okaże się ratunkiem.. Tak bardzo chcę nie ufać. Tak bardzo chcę dosięgnąć szczytu tej drogi choćby zasięgiem wzroku. Wyjść z piwnicy autoagresji i psychicznego bólu, by znaleźć się na dachu spełnionych marzeń i bezgranicznej miłości, którą tak brutalnie mi zabrano.
Nic. Nikt. Nigdy. I powtarzane w kółko 'tak już musi być...'