Odleglosc to jednak rzecz wzgledna...
Wynioslem sie ladnych pareset (tysiecy?) kilometrow od rodzinnego kraju, a jednak wielkiej roznicy nie odczuwam.
Moze to powiedzenie o globalnej wiosce ma w sobie jakis sens i faktycznie teraz to juz jedynym bezpiecznym miejscem gdzie moznaby zaglebic sie w ascezie jest ksiezyc chociaz moze i to za blisko?).
A moze po prostu sa rzeczy przed ktorymi nie da sie uciec bo nosimy je w sobie i tylko zdrowo trzepniety schizofrenik bedzie w stanie znalezc ukojenie przed samym soba... Coz zwazywszy na mala dawke optymizmu w tej wersji przyjmijmy ze po prostu nalezy kontynuowac ucieczke i zobaczyc co z tego wyjdzie...
Cholerna angielska klawiatura - zle mi sie pisze bez polskich znakow...