Tak wiem wiem, znów nie pisałem ileśtam.exe , znów zaniedbałem
a to dlatego że byłem... szczęśliwy. A jak jestem szczęśliwy i się wszystko układa to co tu pisać, wypisuje się przeciesz smutki i boleści bo w głowie i duszy się już nie mieści.
Wakacje 2024 były dobrymi wakacjami, pełnymi śmiechu, progresu, chwil przepływających przez palce u dłoni niczym nieuchwytne ziarenka piasku. Może i nie udało się zrealizować wszystkiego, ale udało się na tyle że nie mam poczucia że znów marnuje swój czas i potencjał na bezczynność. Im jestem starszy tym coraz bardziej ta bezczynność lat ubiegłych mnie wkurwia, tyle doświadczenia poszło w pizdu.
Ale tak tak dzisiaj jest dzisiaj, i to se ne vrati. Gdzie ja poprzednio skończyłem tą swoją opowiastke, ah tak od momentu jak po 8 długich miesiącach odezwała się , sama z siebie, nie proszona, nie wywoływana magicznie moja Hexunia.
Jak się okazało te małe ziarenko mojej duszy, który dostała odemnie w ramach zaklecia wspólnego wszechświata,i to połączenie krwii którym to umocniliśmy - przyniosło nieoczekiwany zwrot akcji który poprowadził ku pozytynej ścieżce zdarzeń - przynajmniej w mojej ocenie. Mianowicie trzeba wam wiedzieć, że Hexa jak wszystkie kobiety mojego seca, miała bardzo ciężkie doświad. w swoim krótkim życiu, które ją zarówno wybrakowały, pogubiły i pchneły w odchłanie wenętrznej ciemności, w jej wypadku bezustannego biegniecia przez życie do przodu, bezrefleksyjnie i bezcelowo - ucieczki od samej siebie by samej siebie nie czuć. Dodajmy do tego bordera, uzależnienie od dragów krystalicznych, podział osobowości etc. Jednym zdaniem jest mną tylko z drugiej strony. I podobnie jak ja oprócz walki ze światem zewnętrznym, z własnymi zakładkami i traumami,największą walkę toczy sama w sobie. Znaczy teraz toczy, bo gdy Ja poznałem,wtedy na plaży, była w wielowymiarowym ciągu i ucieczce od wszystkiego, wszystkich a przedewszystkim od siebie samej, swojej głowy i swoich wspomnień. Widziałem w niej ten szaleńczy pęd od samego początku, to jak wiecznie znajduje nowe bodźce i doznania, coraz bardziej ekstrymalne, jak gubi i ściera samą siebie w tym pędzie, zmienne relacje, zmienne nastroje, zmienne maski, zmienne uczucia. Pędziła prosto przez tunel ciemności w samo jej jądro. Pędziła tak bardzo i żyła w tylu maskach że zapomniała jak wygląda na prawdę jej dusza i jej twarz, to kim była gdy była jeszcze słodką niewinną dziewczynką, tym kim była teraz i co najgorsze nawet nie pozwalała sobie marzyć i dostrzegać kim i jaka chce się stać. A ja widziałem to wszystko, to jak rani samą siebie i wszystkich którym na niej zależy, i zastanawiałem się co tak naprawdę mogę dla niej zrobić. Pewnie bym to olał, gdybym wtedy stojąc naprzeciwko nie poczuł tego dziwnego bólu jakby ktoś Ci ściskał serce, a następnie tego drżącego przyciągania tuż pod pępkiem. Pewnie bym olał gdybym pierwszy raz od ponad dekady się nie zakochał. I to nie tak zakochał hej bajerka i nara. TYLKO ZAKOCHAŁ tak prawdziwie jak za pierwszym razem, w innym życiu, czasie i miejscu. Zakochał w jej oczach, w tym kim była w moich oczach, zakochał tą najczystszą czerwono-złotą miłością która im bardziej rosła i dojrzewała we mnie, tym stawała się mniej egocentryczna, mniej zaborcza i mniej z chęci posiadania. Z początku owszem pragnąłem jej fizycznie i mentalnie dla siebie, bo widziałem cały jej potencjał, tym kim może się stać gdyby tory jej losu ułożyły się trochę inaczej, lub gdyby miała moc samodzielnego ich zmienienia. Nie miała. Ponieważ nie widziała prawdziwej siebie, ani tej jej z moich oczu, nie widziała bo ciągle była w panicznej ucieczce od siebie samej. Im to uczucie bardziej pielęgnowałem w sobie, tą miłość do niej oraz ten obraz jej z mojej głowy - wolnej, niezależnej jak Lilith, silnej, delikatnej, asertywnej, kontralującej swoje popędy i impulsiki zamiast bycia kontrolowanym przez nie - tym bardziej rozumiałem że nasza historia nie bedzie miała szczęśliwego zakończenia typu i żyli razem długo i szczęśliwie... Wiedziałem też, że poprzez miłość którą odwzajemniła i dzięki rytułałom na które świadomie wydała zgodę i przeprowadzała je ze mną, mam w swoisty sposób unikatowe wejście do jej duszy, jakiego nie ma nikt inny, i którego nawet bez jej zgody i w braku jej świadomości mogę wykorzystać do przemycenia kilku rzeczy z mojej duszy. Finalnie nie miało znaczenia jak potoczy się NASZA historia, za to kluczowe znaczenie miało dla mnie jak potoczy się jej historia i co mogę zrobić tu i teraz,co da jej chociaż szanse na zatrzymanie się choć na chwile i zawalczenie o siebie samą, co mogę jej dać z siebie co mogło by przechylić szale ku JEJ szczęsliwemu zakończeniu i ocalić ją przed JEJ mrokiem,
Jak ocalić kogoś kogo kochasz całym sercem tylko dlatego że jest, jest jaki jest,a kto uporczywie dąży do samodestrukcji i zatracenia się w jej procesie.
Zapewne gdybym był młodszy, bez tych wszystkich doświadczeń które uczyniły mnie tym kim jestem, bez znajomości samego siebie i bez przebycia całej tej drogi poprzez ciemność przez prawie dekade głowiłbym się nad tym do dzisiaj. Ale los przysłał ją dokładnie wtedy gdy miała się pojawić, i ja zjawiłem się w jej życiu wtedy kiedy miałem się pojawić by móc odwrócić bieg zdarzeń w którym oboje przegrywaliśmy swoje życia. Ona, jej oczy i jej umiejętności odzwierciedlania największego pragnienia serca. Czarne słońce. A największym pragnieniem mojego serca - choć nawet nie byłem tego wtedy świadomy - było się zakochać, tak prawdziwie, tak jasno i czysto z tym uciskiem na sercu i motylkami w brzuchu. Zakochać się prawdziwie choć jeszcze raz w życiu. Finalnie przez 35 lat mojego życia prawdziwie zakochałem się 3 razy. To i tak dużo, niektórym nie dane jest poczuć tego uskrzydlającego uczucia nawet raz, więc rozumiem jakim jestem szczęściarzem i jestem za to wdzięczny. I ona w odbiciu swoich oczu mi tą miłość przyniosła - i jednocześnie zwróciła mi pewną cząstke mnie którą usunełem, wydarłem na żywca sam w sobie dawien dawno, jak umierało moje pierwsze fioletowe serce. Usunełem z bólu, żalu, złości i tęsknoty za uczuciem któremu musiałem pozwolić odejść, tymsamym usunełem części siebie które z tej miłości były zrodzone. I wtedy to uczucie-które od Niej dostałem- oddało mi to wszystko co uznałem za niepowrotnie stracone,tak dawno, że nie pamietałem nawet czym dokładnie były te usunięte cząstki. A były moją najjaśniejszą, najbielszą wersją która składała się z magii, wiary, miłości, oddania, tęsknoty, empatii, otwartej uczuciowości, akceptacji zarówno siebie, jak i innych, otwarcia się na innych, z romantyczności, krwi i kolców czarnej róży. I właśnie dzięki temu,że oddała mi te wszystkie cechy które czyniły mnie tak wybrakowanym,odrazu zrozumiałem co mogę dla niej zrobić,by choć troche sie odwdzięczyć za tak potężny dar który przyniosła mi wraz ze swoim uczuciem.Wiedziałem że mogę zrobić tylko jedną rzecz - póki będę istniał w jej życiu mogę jej dać jedną rzecz której nigdy nie dostała od nikogo - najczystszą, najjaśniejszą miłość bez chęci posiadania, najprawdziwsze słowa o tam jak bardzo jest warta tego by mieć szczęśliwe zakończenie, jak bardzo jest piękna, niezwykła, mądra i uczuciowa - i co najśmieszniejsze mogłem jej to dać właśnie dzięki tym częścią mnie które mi zwróciła - tymi które potrafią pisać te wszystkie wiersze, wierszyki , piosenki tak okrótnie prawdziwe , tymi które potrafią iść przez ciernie nie dla siebie samego, dla swoich korzyści,a dla kogoś kogo poprostu się kocha, nawet na końcu świata, nawet w totalnej samotności i ciemności. Wiedziałem że mogę zrobić tylko jedno - dać jej najjaśniejszą cząstke z mojej duszy - i mieć nadzieje że kiedy znajdzie się nad przepaścią która ma ją pochłonąć - to właśnie ta jasność tego uczucia pozwoli jej wybrać inną drogę, pozwoli rozświetlić mroki jej duszy i zapragnąć czegoś wiecej niż tych wszystkich toxic relacji, energii w które była zaplątana. I tak też zrobiłem. Ukryłem przed nią całego czarnego mnie, nigdy go nie poznała nawet, dałem jej całą esencję mojego białego ja - tego jaki jest, jak jest, jak czuje i do kogo czuje. Dbałem by każdego dnia dostawała odpowiednie dawki uczuciowości, docenienia, zainteresowania, pielęgnowałem by było to w odpowiedniej, jak najpiękniejszej i misternie rzeźbionej formie - bo finalnie przecież wszystko co dla niej ze mnie jest dobre, piękne i prawdziwe.
Czy wierzyłem że to coś zmieni, że dzięki temu uda mi się ją zatrzymać i ocalić? Nie, nie wierzyłem bo widziałem w jakim jest stanie i jej ciało i jej dusza i jej umysł.
ALE MIAŁEM NADZIEJE
"mówisz nadzieja matką głupich, cóż chyba nigdy nie zmądrzeje"
3 miesiące po moim odejściu, z niemałą pomocą kolejnej jasnej duszy którą miałem okazje poznać w te wakacje, udało się wspólnymi siłami zatrzymać jej szaleństwo i bieg w jądro ciemności na tyle, że zdecydowała się jednak zawalczyć o siebie i swoje życie i rozpoczeła leczenie w Monarze. Po 6 miesiącach różnych perypetii w ośrodku, przez które miedzy innymi chcieli ją z leczenia wyrzucić, udało jej się dostrzeć samą siebie i zrozumieć że leczenie jest jej potrzebne i że tylko tam ma szanse zawalczyć o to by mieć kiedyś normalne, szczęśliwe życie. Zapewne gdybym wiedział byłbym szczęśliwy.
5 dni temu
30 PAŹDZIERNIKA 2024
4 PAŹDZIERNIKA 2024
24 WRZEŚNIA 2024
22 WRZEŚNIA 2024
21 WRZEŚNIA 2024
7 SIERPNIA 2024
27 LIPCA 2024
Wszystkie wpisy